Nie ma zmiłuj. 4 bieg maratoński w mojej karierze biegacza nadchodzi wielkimi krokami. Zostało 80 dni (odlicznie -> tu). Czas się na poważnie zabrać za trening i dietę.
Czyli biegamy i jemy kluski! Już się nie mogę doczekać! Znowu będzie walka z samym sobą na długich wybieganiach, wstawanie przed 6 w weekend i poszukiwanie nowych muzyczek do playlisty.
W dniu dzisiejszym kończy się czas, kiedy mówię, że nie idę biegać, bo pada/gorąco albo #MyLittleAnt musi być kąpana albo inne tego typu wymówki. KONIEC z tym. Czas na walkę i ból. I czas na cieszenie się tym, że boli, bo jak boli to znaczy, że żyje!
Wracam do regularnego bieganie 4 razy w tygodniu. Odpuściłem sobie chwilę (no dobra dłuższą chwilę) po 2. Maratonie Lubelskim, ale koniec laby. Nie przygotowuje się zgodnie z jakimś programem treningowym, chociaż obiecałem sobie, że to zrobię. Biegam tak, żebym miał z tego radość i żeby coraz dłuższe biegi mnie mniej męczyły. Tym razem postaram się nie poddać w maratonie.