Dzisiaj minęło 16 dni od zakończenia 37 PZU Maratonu Warszawskiego. Przez te dni nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby pójść pobiegać. Okazuje się, że nie tylko ja mam dość biegania, co trochę pomaga w dojściu do siebie. Całe szczęście jest wie innych rzeczy, które wymagają ode mnie aktywności fizycznej.
Ostatni bieg kosztował mnie sporo energii i był dużym obciążeniem psychicznym. Nawet sam nie wiedziałem jak dużym. Okres przygotowań do Maratonu nie był przepracowany wzorcowo, dużo treningów musiałem opuścić, kilometraż też nie był zadowalający, ale chciałem osiągnąć wynik w okolicach 3h45′ i to ku mojemu zaskoczeniu osiągnąłem, a mogło być jeszcze lepiej.
Właśnie ta ewentualność trochę mnie dobiła. Było tak blisko lepszego o 5 minut wyniku. Zabrakło jakichś 4-5 kilometrów. Właśnie 4-5 kilometrów przed metą dopadł mnie jakiś kryzys. Bunt organizmu. Ból w nodze, który zaraz przeszedł, ale wybiło mnie to z rytmu. Kilka dni po biegu pojawiła się myśl. Myśl o tym, że gdybym zrobił więcej kilometrów w lecie, ból mógłby się nie pojawić. Z drugiej strony, mógł się pojawić też wcześniej.
Rok temu po 36 edycji Maratonu Warszawskiego i złamaniu 4h długo nie mogłem znaleźć motywacji do wyjścia na trening. Bolała sama myśl o bieganiu, a przecież szybciej nie pobiegnę, 3h 55′ wydawało się wtedy szczytem. Zależy mi na bieganiu dla przyjemności, a nie trenowaniu pod jakiś konkretny czas. Pomyślałem, że może trzeba poszukać innych wyzwań. No i pojawił się pomysł, że jak uda mi się przebiec Maraton Lubelski bez marszu to pobiegnę w Biegu Rzeźnika. To założenie się udało, a przy okazji pobiłem życiówkę. Motywacja weszła na poziom hard i pozwoliło mi to na myślenie o bieganiu już dwa dni po maratonie. Nogi mówiły jeszcze nie, ale głowa już chciała biec. I dzięki temu zebrałem się już na II Półmaraton Chełmski, który nie był najlepszym biegiem, ale był mi bardzo potrzebny, żeby nabrać respektu dla swojego ciała, pokazał, że trzeba więcej pracować.
Po sezonie 2014/2015 dałem sobie dwa lata na przygotowanie do Biegu Rzeźnika. Teraz chyba muszę zweryfikować te plany. Bieg Rzeźnika dalej jest na mojej liście biegowych marzeń, ale muszę jeszcze wiele kilometrów przebiec, żeby się zmierzyć z tym wyzwaniem i stanąć na wysokości zadania.
Teraz motywacje na dalszą część sezonu mam, ale organizm mówił mi, że trzeba chwilę odpocząć od biegania. Powoli wraca myśl, o bieganiu, planach na następne biegi. W tym roku czeka mnie jeszcze Druga Dycha do Maratonu, która będzie miała podobną trasę do tej z zeszłego roku, a ta była dość szybka, więc może i życiówka na 10 km padnie jeszcze w tym sezonie. Ciągle poszukuję jakiegoś wiosennego biegu na dystansie półmaratonu, żeby się lepiej przygotować do kluczowego startu wiosny 4. PZU Maratonu Lubelskiego. Muszę popracować w zimie tak, żeby czas z Maratonu Warszawskiego uzyskać w Lublinie. A może nawet go poprawić. Potem muszę się jeszcze raz zmierzyć z trasą w Chełmie i wyrównać rachunki z trasą i biegiem.
Wkrótce wracam na moje ścieżki biegowe i do treningu. Trzy tygodnie przerwy to szmat czasu i już wystarczy tego obijania się. Trzeba powalczyć o formę na listopadową Dychę i wiosenny Maraton. Życiówki same się nie zrobią!
A Wy radzicie sobie po jesiennych startach?