Kilka dni po zakończeniu zmagań na trasie 10. PZU Półmaratonu Warszawskiego przyszła kolej na refleksje na temat startu tak na spokojnie.
Organizacyjnie, coś nie teges
Pierwsze, co mi w pamięci utknęło to nie dobry wynik, czy zadowalający sposób pokonania trasy, ale tłum na starcie. Z jednej strony pozostaje się tylko cieszyć, że bieganie stało się na tyle popularne, że na starcie półmaratonu stanęło prawie 13 tysięcy biegaczy. Z drugiej strony organizatorzy moim zdaniem nie dali sobie rady z organizacją startu. Było zbyt tłoczno i nie pozwoliło to na rozwinięcie odpowiedniej prędkości do niemal połowy trasy, moje tempo na pierwszych 2km było dużo powyżej 5 minut 15 sekund na kilometr. Pozostaje tylko wspomnieć, biegacze biegnący na 2h mieli jeszcze ciaśniej.
Teraz zastanawiam się czy tak duże biegi mają w ogóle sens. Cieszą kolejne rekordy frekwencji, ale za tym idą też problemy z którymi jeszcze nie do końca organizatorzy sobie potrafią poradzić. 6675 osób na mecie 36. PZU Maratonie Warszawskim to był rekord jeśli chodzi o biegi maratońskie, ale nie było takiej ciasnoty na starcie, stawka dość szybko ułożyła się tak, że było gdzie postawić stopę. W Półmaratonie na taki komfort musiałem poczekać około 8-9 kilometrów, nie było to przyjemne. Nie wiem jak wyglądają duże biegi poza granicami Polski, ale jeśli zdarzają się podobne problemy to chyba wolę biegać w bardziej kameralnych biegach jak Maraton Lubelski.
Kolejnym tematem związanym z masowością Półmaratonu Warszawskiego były problemy na pierwszych dwóch punktach odżywczych. Do pierwszego w ogóle się nie dostałem, bo musiałem przedostać się z prawej strony trasy, a na drugim nawet na końcowych stolikach były problemy z kubeczkami z wodą. Od 11 kilometra to już bieg do których się przyzwyczaiłem i mogłem uzyskać swój rytm i tempo. Zabrakło też patentu ze strefą wyrzucania kubeczków, a biegacze niestety rzucali je pod nogi, a to utrudniało poruszanie się w strefach odżywczych.
Pomimo masowości biegu, był to najcichszy bieg w którym brałem udział. Większość biegaczy biegła w ciszy będąc skupionymi na wyniku(?). Jakoś było mało social, nie tak jak podczas maratonu. Spodziewałem się, że znowu z kimś pogadam, ktoś dotrzyma towarzystwa, zmotywuje do większego wysiłku. Niestety, przeliczyłem się. Równie cicho jest na dychach, ale wtedy nie spodziewam się nigdy rozmów.
Wynik i perspektywy na najbliższe starty
Osiągnięcie lepszego wyniku niż zakładałem, bardzo mnie ucieszyło, ale pozostał lekki niedosyt. Po przeanalizowaniu mojego biegu na Nike+ zauważyłem, że tempo jakie miałem w środku trasy pozwoliłoby mi na znacznie lepszy wynik niż osiągnięte 1h43’50”. Pozostaje tylko dalej pracować, bo maraton Lubelski coraz bliżej. Podczas walki z trasą nie przeżyłem żadnego kryzysu, ani spadku sił, co tylko dobrze rokuje przed głównym startem wiosny. Nie spodziewam się utrzymania takiego tempa w maratonie, ale półmaraton uświadomił mi, że mam rezerwę, którą muszę wykorzystać podczas maratonu. Przede mną jeszcze jeden sprawdzian formy 19.04 będzie IV Dycha do Maratonu, zaczynam myśleć o życiówce na 10km, ale tak nieśmiało.
Czy wezmę udział w następnym Półmaratonie Warszawskim?
Dzisiaj wydaje mi się, że raczej nie. Dystans półmaratonu mi pasuje, można się sprawdzić bardziej niż podczas biegów na 10km, a nie wyczerpuje jak maraton, ale ten warszawski półmaraton jest zbyt… duży. Jedyną nadzieją może być powrót do startu z mostu Poniatowskiego tam start ma szansę się ułożyć troszkę lepiej, a i strefa mety ze stadionem będzie troszkę luźniejsza niż ta na Placu Teatralnym.