Tag: Keeway Superlight

  • Sierpniowa wyprawa motocyklowa w Bieszczady

    Sierpniowa wyprawa motocyklowa w Bieszczady

    Tydzień po powrocie z Bike Week Łeba 2022 ruszyliśmy w podróż ponownie. Kolejnym celem była sierpniowa wyprawa motocyklowa w Bieszczady. Trudny, ale przede wszystkim długi powrót znad morza wcale nie odstraszył mnie od kolejnego wyjazdu. Bieszczady to zawsze dobry kierunek na wyprawę.

    Droga w Bieszczady

    Trasę wybraliśmy podobna do tej z wiosny. Z Lublina wyjechaliśmy rano w kierunku Biłgoraja drogą numer 835. Wysoka temperatura pod koniec sierpnia to ostatnio norma, ale ta podczas drogi w Bieszczady to przesada, która została przebita tylko podczas powrotu z tego wyjazdu, ale o tym później.

    Droga 835 na odcinku w województwie lubelskim była prawie ukończona, ale wahadełek nie uniknęliśmy. Niestety na odcinku podkarpackim było znacznie gorzej. Kilka razy musieliśmy się zatrzymywać na światłach, ale to ostatnio nawet wyczekiwane podczas naszych tripów. Kierowaliśmy się w stronę Dynowa, gdzie mieliśmy po raz pierwszy przekroczyć San.

    Po drugiej stronie Sanu

    Przejechaliśmy mostem nad Sanem i wjechaliśmy na jedną z najlepszych tras jakimi jeździłem. Wzdłuż Sanu w kierunku wsi Ulucz i Dobra. Piękna droga z góry, a później aleją miedzy starymi drzewami. Ten widok wrył się w pamięć i ciężko wyobrazić mi sobie teraz inną drogę w Bieszczady.

    Wyjeżdżając z Dobrej w kierunku Mrzygłodu ponownie przejeżdżamy nad Sanem. W Mrzygłodzie skręcamy w lewo i ponownie nad Sanem w stronę Tyrawy Wołoskiej. Tu nawierzchnia jest mieszana, raz jest wyremontowana, żeby przez następne kilka kilometrów znowu wymagała od nas mijania wielkich dziur.

    W Tyrawie Wołoskiej skręcamy w prawo w kierunku… gór Słonnych. Genialnych serpentyn. 4 zakręty w górę i 10 niesamowitych w dół. Zazwyczaj jest tu sporo motocyklistów na ścigaczach, bo można naprawdę nisko zejść na kolano, ale mnie mnóstwo radości sprawiło zwyczajne przejechanie tych zakrętów. Widoki to sprawa drugorzędna.

    Kiedy zjechaliśmy już na dól i dojechaliśmy do wsi Załuż skręciliśmy w lewo w kierunku Leska. Droga na tym odcinku to prawdziwy trip przyodowy. Pierwszy kilometr był remontowany i pełny luźnych kamieni, później droga nie pamiętała remontu i była potwornie dziurawa, a przed samym Leskiem była już tylko kręta. W Lesku krótka przerwa na schłodzenie się i ruszyliśmy w dalszą drogę.

    Za bramą Bieszczad

    Lekko już zmęczeni drogą i upałem przejechaliśmy San po raz kolejny na moście w Huzelach. Jazda po Wielkiej Petli Bieszczadzkiej to zawsze przyjemność. Ruch na trasie nie był zbyt duży, można było w pełni korzystać z uroków tej drogi. problemy z nawierzchnią były dopiero na wyjeździe w Cisnej, bo tu zaczął się remont.

    W Wetlinie zatrzymaliśmy się w naszym ulubionym Starym Siole na obiad. Po obiedzie pojechaliśmy dalej w kierunku Zatwarnicy. W Brzegach Górnych zjechaliśmy z Pętli w kierunku Dwernika. Jazda droga wzdłuż rzeki to jedna z moich ulubionych tras w Bieszczadach, pełna zakrętów i zjazdów. W Dwerniku kolejnym moście na Sanie, skręciliśmy już w kierunku Zatwarnicy. Ostatnie kilometry drogi były już ciężkie, ale bardzo przyjemnie się jechało.

    Beniowa

    Na pierwszy rzut poszła ścieżka do Sianek, a jak się później okazało tylko do Beniowej. Z Zatwarnicy wyruszyliśmy przez Dwernik do Dwerniczka, gdzie wjechaliśmy na krótki moment na Pętlę, gdzie w Stuposianach skręciliśmy do Mucznego. Świetna droga pod górę, a później od Tarnawy Niżnej wzdłuż granicy z Ukrainą aż do Bukowca. W okolicach Tarnawy Wyżnej skończył się asfalt, a droga stała się kamienna. Przy zjeździe z góry znowu straciłem pewność jazdy, bo bałem się upadku.

    Z parkingu w Bukowcu poszliśmy w górę w kierunku Sianek. Bardzo lubię to miejsce, z którego widać zabudowania i tory po stronie ukraińskiej. Kiedy doszliśmy do Beniowej i zatrzymaliśmy się na jedzenie okazało się, że jest za gorąco dla Mrów, a do Sianek jest za daleko, żeby się tam wybrać. tym razem musieliśmy odpuścić.

    W drodze powrotnej wykorzystaliśmy strumień w Beniowej do schłodzenia się. Przy okazji od wschodu przyszła ciemna burzowa chmura, która przeszła co prawda bokiem, ale asfalt był mocno mokry.

    Wracając z wyprawy pojechaliśmy na obiad oczywiście do Wetliny. Powrót do Zatwarnicy o zmierzchu to było wyzwanie, bo jazda po drogach pod drzewami przy zapadającej ciemności do najłatwiejszych nie należy.

    Mała Rawka

    Kolejny cel podczas tego wyjazdu to rewanż na Małej Rawce za poprzednie wyjście w maju 2021. Poprzednio jak tu byliśmy pogoda nas nie rozpieszczała, a ja skręciłem nogę. Tym razem pogoda dopisała, może nawet za bardzo. Skróciliśmy planowany szlak i zeszliśmy do Przełęczy Wyżnej zamiast do Wetliny.

    Podczas powrotu z Małej Rawki Andrzej wybrał się na przeprawę przez bród na Dwerniku, co doprowadziło do awarii „Benka” i unieruchomieniu go na tydzień… musieliśmy po niego za tydzień wrócić…

    Wodospad Szepit

    Ostatniego dnia w Bieszczadach postanowiliśmy się nie ruszać nigdzie daleko, ale przejdziemy z Zatwarnicy dookoła Dwernika, aż do wodospadu Szepit. Był to dzień małych kryzysów. Mrówy nie bardzo współpracowały, upał doskwierał, a szlak był odsłonięty. Całe szczęście druga część wyprawy była przez las i była naprawdę ciekawa. Prawie 13 kilometrów pięknym bieszczadzkim lasem.

    Pętlą do domu

    W drogę powrotną do Lublina wyruszyliśmy niestety już tylko jednym motocyklem. Było bardzo gorąco, a w ubraniu motocyklowym to doznanie było spotęgowane. Jadąc Pętlą bieszczadzką do Leska jechałem w koszuli motocyklowej, ale nie był to dobry wybór, bo upał powodował senność. Z racji tego, że jechaliśmy w sobotę na drodze był dość duży ruch, ale mało motocyklistów, a tych na chopperach prawie w ogóle.

    z Leska do Przeworska

    W Lesku postanowiliśmy się na chwilę zatrzymać. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy wypiłem napój energetyczny. Nie dałbym rady bez tego wrócić do domu. Koszulę schowałem i w dalszą drogę ruszyłem w samej koszulce. Nie pomogło to bardzo na komfot jazdy nadal było niesamowicie gorąco. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w podobnych warunkach jechał na motocyklu.

    Po minięciu Sanoka, skręciliśmy na drogę 835 w kierunku Lublina na znany szlak.

    Do Domu

    Droga od Przeworska to już całkowicie inny rytm jazdy. Było troszkę chłodniej, a jazda przy zachodzącym słońcu dawała masę przyjemnych doznań. W Biłgoraju na tyle się ochłodziło, że mogłem założyć koszulę i ruszyliśmy w drogę na ostatnie 100 kilometrów.

    Pierwszy raz podczas powrotu z Bieszczad nie zmokłem, ale za to było mi bardzo ciepło. Ostatnie kilometry już po zmroku robiły niesamowite wrażenie.

    Sierpniowa Wyprawa motocyklowa w Bieszczady

    Sierpniowa wyprawa motocyklowa w Bieszczady to w podsumowaniu sześć dni jazdy podczas której przejechałem około 1000 kilometrów. Genialne widoki, świetne drogi i sporo odpoczynku dla głowy. Bardzo lubię takie wyjazdy, gdzie nie trzeba się spieszyć, ani uciekać przed deszczem. Do tego perspektywa powrotu w Bieszczady tydzień później, która nie była kompletnie zaplanowana.


  • Bike Week Łeba 2022

    Bike Week Łeba 2022

    Bike Week Łeba to zlot motocyklowy, który odbywa się w Łebie. W tym roku, pod koniec lipca powstał pomysł, żebyśmy się wybrali do Łeby… Kto był w Łebie w sezonie, wie, że to nie jest miejsce dla ludzi. Dlatego pomysł przyjąłem lekko sceptycznie. Początkowo miał to być wyjazd tylko motocyklowy. Jednak na kilka dni przed wyjazdem doszliśmy do wniosku, że może to być też ciekawy wyjazd rodzinny.

    Skład na wyjazd wyglądał następująco: Keeway Superlight 125, Benelli TRK 502x oraz samochód wsparcia w postaci Volvo. Trasa zapowiadał się imponująco od samego początku, bo prowadziła przez 4 województwa, a w sumie mieliśmy do pokonanie około 1400 km.

    Dzień 1 – Jazda w deszczu do Warszawy

    Pierwszego dnia mieliśmy w planie przejechać 200 km z Lublin (no dobra, najbliższych okolic) do Warszawy. Szybki przelot przez Dęblin, Otwock do Warszawy i nocleg w hostelu… Wiadomo jednak, że jak się planuje sprawny przejazd to zazwyczaj idzie coś nie tak. Tym razem musieliśmy walczyć z deszczem, a padało od samego startu praktycznie do granic Warszawy.

    W pewnym momencie musieliśmy zatrzymać, bo zaczęło mną telepać z zimna. To była świetna okazja do odpalenia i pierwszego testowania w boju grzanej kamizelki, którą dostałem od żony. Sprawdziła się idealnie. Przeciwnie do mojego zmysłu panowania nad bateriami w GoPro. Uznałem, że bateria wytrzyma i nie zmieniłem jej na postoju i na samym wjeździe do Warszawy oczywiście padła. A stolica robiła akurat fajne wrażenie. Było po deszczu i zapadłą zmrok… prawdziwie filmowo. Niestety ja tego oczywiście nie nagrałem.

    Do hostelu dotarliśmy około 21 i zanim się rozpakowaliśmy była już 22. Musiałem jeszcze odrobinę doczyścić ręce, bo te zafarbowały od mokrych skórzanych rękawic na czarno… a to nie było takie proste, bo zajęło mi to kolejnych kilka dni.

    Dzień 2 – Znowu deszcz, ale też upał i turbo drzemki

    Drugi dzień to planowany rekord doby jazdy na motocyklu. Plan zakładał około 480 km z Warszawy przez Płońsk, Iławę, Malbork do Łeby. Była to podobna droga, którą pokonałem w zeszłym roku jadąc do Białogóry. Pięknie położone warmińsko-mazurskie drogi pełne wiatraków i małych miasteczek. Nasza droga do Łeby tego dnia miała trzy etapy, które świetnie komponowały się z granicami województw.

    Deszcz, słońce i szaleni kierowcy

    Pierwszy etap to jazda w deszczu drogami krajowymi numer 7 i numer 10. Deszcz złapał nas zaraz po wyjeździe z Warszawy w Modlinie. Padało prawie do zjazdu z DK10 w okolicach wsi Zawidz (przypadek?). Podczas jazdy po drodze numer 10 nie brakowało szalonych kierowców, którzy wyprzedzali w niewielkiej odległości motocyklistów mimo padającego deszczu. Kompletny brak wyobraźni. Nie mogłem doczekać się, kiedy opuścimy drogę krajową i zjedziemy na ulubione „żółte drogi” wojewódzkie. Kiedy to nastapiło zaczęło nawet świecić słońce (!) i zrobiło się gorąco. Niestety nie wysuszyło mi tak szybko przemoczonych nie przemakalnych butów.

    Pierwszy postój od Modlina przypadł na stacji w Żurominie. To była okazja do podsuszenia, rękawic, butów i zdjęcia kamizelki, bo zrobiło się naprawdę cieplutko. Nie którzy też skorzystali z okazji do podładowania baterii podczas turbodrzemki.

    Chwilę później przejechaliśmy granicę kolejnego województwa.

    Droga z wiatrakami i taksówkarze-piraci

    Drugi etap naszej trasy to jazda po drogach województwa Warmińsko-Mazurskiego przez Lidzbark, Lubawę i Iławę. Piękne drogi mało uczęszczane, ale świetnie położone i pełne genialnych zakrętów. Krajobraz usiany elektrowniami wiatrowymi i lasami.

    Minęliśmy Lidzbark i fantastyczną drogą wśród pól zmierzaliśmy do Lubawy. Tutaj zorientowałem się moje plany na tankowania muszę zmienić. Planowałem uzupełnienie paliwa w Warszawie, żeby dojechać do Malborka, ale już tutaj pojawiła się potrzeba tankowania.

    Wyjazd na Bike Week Łeba 2022 - Tankowanie z siódemkami

    Niestety i na tym etapie zdarzył nam się incydent z kierowcą taksówki z Iławy. Wymusił skubaniec pierwszeństwo na Andrzeju i ten otarł się kołem o taksówkę. Całe szczęście nic się nie stało i mogliśmy jechać dalej w kierunku Malborka. Mimo tego incydentu Iława zrobił na nas bardzo przyjemne wrażenie miejsca, które moglibyśmy odwiedzić.

    Z Malborka w kierunku Łeby

    Ostatni etap tego dnia to przejechanie przez Malbork i rundka wokół zamku i wyruszenie przez Kościerzynę w kierunku Łeby. Zaczęły dopadać nas lekkie kryzysy, przez temperaturę i kilometry, które przejechaliśmy. Drogi nadal były rewelacyjne, ale już mniej urokliwe niż te na Warmii.

    Po przekroczeniu Wisły w okolicach Bałdowa kierowaliśmy w stronę Swarożyna, w którym mieliśmy zjechać z DK22 w kierunku Godziszewa, a następnie Skaryszewa, gdzie zrobiliśmy sobie kolejną przerwę na pożywienie przed ostatnim etapem drogi.

    Wyjazd na Bike week Łeba 2022 - Skaryszew

    W Kościerzynie jednak musieliśmy znaleźć miejsce na kolejną turbodrzemkę i można było jechać dalej na północ drogą 214.

    Wyjazd na Bike week Łeba 2022 - Kościerzyna

    Przejechaliśmy przez Lębork i worek z motocyklistami się rozwiązał. Od strony Łeby jechały tłumy motocyklistów, którzy wracali z popołudniowej parady. Ten odcinek to już walka ze zmęczeniem i pojawił mi się ból w kolanach od siedzącej jak na krześle pozycji. Do Łeby dojechaliśmy późnym popołudniem tuż przed godziną 20. Rozpakowaliśmy się i poszliśmy na plaże zjeść kolację.

    To była mega długa droga, która rekordem miała pozostać jeszcze dwa dni. 480 kilometrów, które przejechaliśmy w 12 godzin, bez pośpiechu i spokojnie.

    Dzień 3 – Plażing, parada motocyklowa na Bike Week Łeba i czarne chmury

    Jedyny wolny od dalekich przejazdów motocyklowych dzień podczas tego wyjazdu. Wybraliśmy się na plażę, żeby zasmakować parawaningu. Kilka godzin na plaży pośród tłumu ludzi, którzy grodzą dostęp do morza niczym Amerykanie granicy przed Meksykanami. Kompletny non sens, który już dawno zatracił swoją pierwotną ideę ochrony przed wiatrem. Plaża mimo parawanów i gigantycznych tłumów to jednak miejsce, gdzie można chłonąć klimat morza.

    Z plaży udaliśmy się na teren zlotu motocyklowego Bike Week Łeba. Jednak z racji, że był to ostatni dzień zlotu motocykli było już niewiele, a uczestnicy nie byli w okolicach południa w najwyższej formie. Poszliśmy na obiad, żeby jeszcze wyrobić się przed popołudniową paradą motocyklową.

    Na samą paradę finałową podczas Bike Week Łeba 2022 wybraliśmy się tylko motocyklami. Hałas jaki generowali inni uczestnicy, zwłaszcza ci, co robili łutututu skutecznie odstraszył Mrówy przed udziałem w tym wydarzeniu. Parada ulicami Łeby to ciekawe doświadczenie. Mnóstwo motocykli, jeszcze więcej gapiów-turystów. Mam jednak opinie, że nie było to warte drogi, jaką musieliśmy pokonać następnego dnia. A i jeszcze sobowtór Jacka Sparowa wypadła z bagażnika… nie nagrało się.

    Po paradzie wybraliśmy się jeszcze na kolację na plażę, a znaleźli się też i tacy, co wybrali się na wieczorne morsowanie pływanie w morzu. Zachód słońca nad morzem robi jednak największe wrażenie. Prawie tak duże jak czarna chmura, która zmierzała od strony Trójmiasta. Okazało się, że z takiej chmury… deszczu ani burzy nie było.

    Dzień 4 – Najdłuższy dzień motocyklowy

    To był zdecydowanie najdłuższy dzień na motocyklu w historii mojej jazdy. 14,5h drogi i 680 km. To mój osobisty rekord dobowy, którego nie planuję powtarzać ani poprawiać, ale wiecie jak to jest z planami. Najkrótsza droga z Łeby do Lublina, która pomijała autostrady i drogi ekspresowe wiodła przez Lębork, Kościerzynę, Grudziądz, Brodnicę, Płońsk, Sochaczew, Kozienice i Puławy. Droga dała w kość, ale i mnóstwo satysfakcji.

    Wyjazd z Łeby, pomoc motocyklistom i walka ze snem

    Zanim jednak wyjazd z Łeby to jeszcze szybkie śniadanie na pustej plaży. Musieliśmy naładować baterie przed długą drogą to i patrzenie na morze w tym pomogło. W drogę wyruszyliśmy o 8:30, czyli mniej więcej zgodnie z planem.

    Już od wyjazdu z Łeby musieliśmy się zmagać z wysoką temperaturą i słońcem, które było mocno rozproszone przez chmury i bardzo raziło. Chcieliśmy też zatankować na wylocie z Łeby, ale stacja była bardzo oblegana przez motocyklistów, więc wybraliśmy następną stację. Tutaj spotkaliśmy chłopaków ze Śremu na dwóch Kawasaki, zanim zebraliśmy się do drogi musieliśmy pomóc im w odpalenie jednego z motocykli. Ruszył dopiero po podłączeniu kabli rozruchowych do samochodu. Mam nadzieję, że dojechali cało do domu.

    Nasza dalsza jazda stała pod znakiem usypiania. Podejrzewam, że rozproszone światło powodowało ciągłe przymrużenie oczu i to przechodziło w senność. Droga jednak była świetna i jechało się całkiem sprawnie. Tuż za Kościerzyną kolejny postój na kawę. Po 40 minutowej przerwie ruszyliśmy w stronę Grudziądza. Przed Grudziądzem dogoniła nas grupa motocyklowa, która liczyła kilkanaście motocykli.

    Bike week Łeba 2022

    Turbodrzemka i zamek krzyżacki

    Przejazd przez Grudziądz poszedł bardzo sprawnie. Puste miasto w dzień wolny to dobra okazja do szybkiego przejechania. Wybraliśmy drogę 534 w kierunku Radzynia Chełmińskiego. Pięknie położona droga z bardzo małym ruchem. Ja się trochę rozbudziłem i jechało się na tym odcinku całkiem sprawnie. W Radzyniu przy wyjeździe z zakrętu wyłaniają się ruiny zamku krzyżackiego znanego z Pana Samochodzika i Templariuszy. Zatrzymaliśmy się na wylocie z Radzynia, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie daliśmy chwilę odpocząć oczom i byliśmy gotowi do dalszej długiej jazdy.

    Teraz kierunek Brodnica. Za Brodnicą zanim zmienimy województwo… przerwa na turbodrzemkę. Następnie ruszyliśmy w kierunku Rypina trasą numer 560 na Sierpc. Tu jednak walory estetyczne niestety siadły i skupialiśmy się na sprawnej jeździe. Tuż przed Sierpcem zmieniliśmy województwo na mazowieckie.

    Droga krajowa i ucieczka przed chmurą

    W Sierpcu wjechaliśmy na drogę krajową oznaczoną numerem 10 i skończyło się jeżdżenie na pusto. Ruch był zdecydowanie większy, ale nie było wielkiego dramatu. Niestety zmęczenie zaczęło wchodzić nam za mocno. Kolejny postój na kawę oraz tankowanie zaraz za Drobinem. Tu na niebie pojawiła się ciemna chmura z której słychać było pojedyncze grzmoty. Miałem nadzieję, że uda nam się ją ominąć.

    Drogą numer 10 dojechaliśmy aż do Płońska, gdzie skręciliśmy na południe w kierunku mostu na Wiśle w Wyszogrodzie. Niestety znowu posłuchałem się nawigacji map google’a zamiast własnej intuicji i zamiast trzymać się drogi numer 50 skręciliśmy w lewo na 570, co zmusiło nas do nadłożenia drogi. kolejne 5 dodatkowych kilometrów…

    Przejechaliśmy przez Wisłę i alej w kierunku Sochaczewa, gdzie musiałem zatankować, bo w baku pojawiał się lekka Sahara.

    Ostatni odcinek… wszystko jest czarnym psem

    Ostatni odcinek drogi to już walka ze zmęczeniem i wielkim ruchem na DK50. Odcinek od Sochaczewa do Wiskitek to jeden wielki sznur samochodów i ciężarówek. Rozluźniło się dopiero po ich zjeździe na A2. Do samego Grójca droga była szeroka, bo to forma drogi ekspresowej bez podwyższenia jej kategorii… wiecie dwa pasy i generalnie inni kierowcy cisnęli. Zaczęło się ściemniać, co w połączeniu ze zmęczeniem znacznie utrudniało jazdę. Całe szczęście ruch nie był tak duży.

    Zatrzymaliśmy się na stacji, żeby rozprostować nogi i chwilę odpocząć, a zaraz za postojem kolejny psikus nawigacji… pokierowała nas przez Rososz, a tam w pewnym momencie skończył się asfalt… Zaoszczędziliśmy kilometry, ale nie wiem czy skróciło to czas naszej drogi.

    Bike week Łeba 2022

    Wyjechaliśmy w Potyczu, gdzie wjechaliśmy na drogę krajową numer 79 w kierunku Kozienic. To już kawałek po którym jechaliśmy całkowitej ciemności, a każdy cień układał się w czarnego psa, jelenia czy innego renifera. Dzięki temu do zmęczenia, doszedł jeszcze stres, że coś stoi na drodze. W takich warunkach nie da się czerpać przyjemności z jazdy.

    Szczerze mówiąc odcinka od Kozieniec do domu nie bardzo pamiętam. Jechaliśmy drogą, którą dobrze znamy i jechaliśmy trochę na autopilocie. Ruchu już prawie nie było tak jak i widoków. Trasę od Puław przez Bogucin do Niemiec pokonałem na resztkach energii, a przed samymi Niemcami zaczęło… padać a jakże.

    Podsumowanie wyjazdu na Bike Week Łeba 2022

    Wyjazd na Bike Week Łeba był bardzo udany, ale nie wiem czy powtórzę to w przyszłości. Na pewno nie w takiej samej formie.

    Podczas całego wyjazdu przejechałem ponad 1400 km w cztery dni z czego trzy dni to jazda w trasie. Z Pogodą mogliśmy trafić lepiej, ale nie możemy narzekać. Mało w tej trasie układało się jak należy, ale całe szczęście uchowaliśmy sie przed awariami i innymi przykrościami. Jedyne z czym musieliśmy się mierzyć to zmęczenie i trochę deszczu.

    Dwa rekordy dobowe w jeździe na motocyklu, ale ten drugi to była przesada. Wniosek z tego wyjazdy mam taki, że 500 km na 125 to jest absolutny max jaki można z przyjemnością pokonać. Większy dystans to już zbyt duży poziom stresu i zmęczenia.

    Mój motocykl spisał się w tej trasie kapitalnie. Po zamontowaniu SissyBara, który robił za bagażnik, a bagaż za oparcie okazał się niesamowicie wygodny. Podczas trasy niczego mu nie brakowało. Uniknął też jakichkolwiek usterek i przygód, które przy takim dystansie są spodziewane.


    Patronite

    Przypominam, że W drodze będzie się rozwijać szybciej i ciekawiej jak zdobędę patronów. Będę Wam wdzięczny za dołączenie do projektu. Odwdzięczę się fotograficznie docierając do Was motocyklem bez GPS, oczywiście.


  • Pierwszy rok na motocyklu

    Pierwszy rok na motocyklu

    Dzisiaj mija pierwszy rok na motocyklu. Zakup Keeway’a Superlighta to był najlepszy wybór jakiego wtedy mogłem dokonać. Okazało się, że to świetny motocykl, myślę, że nie tylko na pierwszy motocykl, ale tak ogólnie. Przejechałem na nim kawał drogi, a on prawie nigdy mnie nie zawiódł (raz się zdarzyło z jego winy i może trzy razy z mojej).

    Przebieg

    W tym roku przejechałem na nim 14 300 km. Jak na pierwszy rok na motocyklu, myślę, że całkiem nieźle. Na ten przebieg składają się trzy wypady w Bieszczady, jeden nad morze i kilkanaście krótszych (choć niekoniecznie dużo krótszych ) tras. Bardzo dawno nie spędziłem tyle czasu w podróży. W końcu też podróżuję dokładnie jak trzeba. Poza głównymi drogami, odkrywając nowe miejsca, a znane miejsca na nowo.

    Motocykl, służy również do codziennego dojeżdżania do pracy, więc kilometry łatwo wpadają. Nie przeszkadza mi temperatura poniżej 10°C, ani deszcz. Zatrzymuje mnie tylko temperatura poniżej 3°C stopni.

    Modyfikacje

    Motocykl to nie tylko środek lokomocji. Przede wszystkim to wielki plac zabaw, pole do modyfikacji i spędzenie czasu na naprawie, poprawie i udoskonalaniu swojego motocykla.

    Lampa przednia

    Na pierwszy rzut poszła przednia lampa. Oryginalna niestety wcale nie dawała światła i narażała na nie przyjemne sytuacje po zmroku. Decyzja o jej wymianie zapadła po zdarzeniu z rowerzytą, który jechał po zmroku i bez odblasków oświetlenia przez las. Zbyt późno go zauważyłem, żebym się nie najadł strachu. Całe szczęście z na przeciwka nic nie jechało i mogłem gwałtownie zmienić kierunek.

    Tylna opona

    Tylna opona wymieniona po tym, jak kilka razy na wilgotnym asfalcie złapałem uślizg. Oryginalna chińska była bardzo twarda, a po zmianie założyłem Metzelera i uślizgi się skończyły.

    Lusterka

    Kolejna rzecz jaka uległa zmianie to lusterka. Powody były tylko dwa, ale istotne. Oryginalne lusterka powodowały to, że nic za mną nie widziałem. Zasłaniałem widok w lusterka swoimi ramionami, a to mogłoby być bardzo niebezpieczne. Drugi powód, był tak, że te fabrycznie montowane lusterka były bardzo kruche… i uległy zniszczeniu podczas nauki jazdy po błotnistej drodze.

    W Drodze #2 - Motocyklem do Dęblina - mikro zlot Superlight

    Wymieniłem lusterka na takie montowane od spodu do obciążników. Świetnie się sprawdzają i wyglądają bardzo stylowo.

    Napęd

    Trzy elementy. Przednia zębatka wymieniona na mniejszą z 17z na 15z. Motocykl dzięki temu jest trochę bardziej żwawy, a prędkości mu to nie ujęło. Pierwsza wykazywała już spore ślady zużycia i wymieniłem ją na dokładnie taką samą jak ta oryginalna. Łańcuch oryginalny się rozerwał przy około 7 tys. kilometrów… po prostu pękł. Drugi łańcuch wymieniony przed wymianą zębatek, więc również rozciągnął się za bardzo. Trzeci, który jest założony obecnie wymieniony przy zmianie zębatek.

    Klocki hamulcowe

    Przednie klocki hamulcowe z racji słabego tylnego hamulca zużywają się znacznie szybciej niż zakładałem. Całe szczęście wymiana ich nie jest, aż tak skomplikowana i mogłem to sam załatwić.

    Sakwy

    Bagaż to podstawa przy dłuższych wyjazdach. Zresztą i po zakupy można pojechać. Sakwy pod siodłowe sprawdzały się prawie cały rok bez stelaża, ale w końcu się zebrałem i jesienią zamontowałem i stelaże pod nie.

    Przygody

    Było ich w tym roku co najmniej kilka. Większość pozytywnie zakończona, ale nie wszystkie były miłe.

    Urwany łańcuch

    W drodze do pracy, tydzień przed pierwszym wyjazdem w Bieszczady oryginalny łańcuch powiedział pass i… odpuścił na ogniwie. Kilka godzin później przy pomocy Andrzeja zmontowaliśmy łańcuch, który nie chciał się spiąć.

    Brak paliwa

    Przygoda to brak paliwa w baku. Do tego w górach. Całe szczęście w takie wyjazdy nie jeździ się samemu i była załoga, która dowiozła w butelce po wodzie trochę paliwa, żebym mógł się doturlać do stacji.

    Na motocyklu nie da się zgubić

    Jazda na motocyklu to jedna wielka przygoda. Nie da się zgubić podczas podróży, a najwyżej można jechać nie zaplanowaną trasą. Jednak nigdy to nei będzie zagubienie. Ile zajmuje Wam droga na stację benzynową? Mnie czasami więcej niż zasięg na pełnym baku.

    Łoś

    Wspominałem o tym w relacji z wyjazdu nad morze. Łosie na drodze często stoją, ale nie są tak olbrzymie! Byłem bardzo blisko potężnego dzwona z wielkim zwierzakiem.

    Spostrzeżenia po pierwszym roku na motocyklu

    Nowe drogi

    Jazda na motocyklu 125 ccm spowodowała, że zacząłem unikać głównych dróg. Od roku nie jeżdżę już drogami klasy S, rzadko zaglądam na drogi krajowe. Staram się wybierać drogi wojewódzkie, a często nawet powiatowe. Podróżuję w końcu jak należy poza głównym szlakiem można poznać nowe miejsca.

    Tak właśnie odkryłem dla siebie serpentyny w Izdebkach i serpentyny w ogóle. Okazało się, że pokręcone drogi mają zupełnie inny wymiar niż w samochodzie i dają całkowicie inne dużo ciekawsze doznania.

    „S” to zło!

    Drogi ekspresowe, a o autostradach się nawet nie wypowiem to nie jest miejsce dla motocyklisty, a tego na 125 w szczególności. Przyjemność jazdy po takich trasach na małym motocyklu jest znikoma, a wcale szybciej się nie przemieszcza niż drogami wojewódzkimi. Przyjemność z jazdy odbierają kierowcy samochodów, którzy często nie zachowują odległości od innych uczestników ruchu. Oprócz tego jest jeszcze walka z wiatrem miedzy ekranami, która na lekkim motocyklu nie jest najłatwiejsza.

    Odkryłem „dłubanie” przy motocyklu

    Zawsze sprawiało mi trudność określenie, co w samochodzie może nie działać. Nie mówiąc już o tym, że nie miałem pojęcia jak to naprawić. Teraz przy motocyklu, który jest kompletnie analogowy okazało się, że całkiem dużo rzeczy jestem w stanie zrobić sam. Oczywiście nie każda rzecz zostanie przeze mnie naprawiona, ale sporo już się nauczyłem i wymiana zębatek, łańcucha, lampy czy świecy to nie wiedza tajemna. Sprawia to bardzo dużo satysfakcji i sporo radości.

    Last but not least…

    Ludzie

    Przez ten rok spotkałem na trasie bardzo dużo ludzi, którzy byli chętni pomóc w razie awarii, wykazywali zainteresowanie mną, maszyną, celem podróży. Największymi bohaterami tego roku będą na pewno ludzie z A’Bell Bosch Service o który już pisałem, ale podziękowań nigdy dość. To najlepszy przykład tego, że duch w narodzie nie ginie i możemy być dla siebie mili, a nawet bezinteresowni.

    Nie spodziewałem się, że motocykl może otworzyć tyle drzwi i przywrócić mi wiarę w ludzkość. Jest to zdecydowanie jedno z zaskoczeń roku. Otworzyło głównie mnie, ale o tym kiedy indziej.

    Pierwszy rok na motocyklu na YouTube’ie

    Na YouTube’ie też jest podsumowanie pierwszego roku na motocyklu! Zbierałem się do nagrania i opublikowania odcinka dosyć długo, bo to pierwszy gadany odcinek…


    Patronite

    Przypominam, że W drodze będzie się rozwijać szybciej i ciekawiej jak zdobędę patronów. Będę Wam wdzięczny za dołączenie do projektu. Odwdzięczę się fotograficznie docierając do Was motocyklem bez GPS, oczywiście.


  • Białogóra 2021

    Białogóra 2021

    Wyjazd, którego mottem było: Podróżowanie bez przygód jest nudne. Po trzech lata wróciliśmy do Białogóry. Tym razem pod koniec sierpnia. Wyjazd nad morze to odmiana od tras w Bieszczady. Drogi na północy Polski są równie ciekawe i malowniczo położone, jak górskie serpentyny. Droga pełna przygód, walki z wiatrem, awariami, ale bardzo satysfakcjonująca

    Nad morze

    Trasę rozłożyliśmy od razu na dwa dni. Pierwszego dnia po południu mieliśmy wyjechać do Warszawy i tam przenocować. Drugiego dnia miałem wyjechać wcześniej niż Kasia z Mrówami i jechać trasą S7, a Kasia autostradami A2 i A1. Mieliśmy się spotkać w Gdańsku i stamtąd razem ruszyć do Białogóry już w komplecie. Tyle teoria…

    Dzień 1

    Pierwszy tak kłopotliwy wyjazd motocyklem. Zaczęło się od tego, że kilka dni przed wyjazdem wymieniłem łańcuch. Na dokładnie taki sam jak poprzednio, ale zrobiłem to sam i chyba nie do końca poprawnie. okazał się, że po przejechaniu 25 kilometrów łańcuch się rozpiął, a ja straciłem napęd. Całe szczęście możemy liczyć na Andrzeja i jak zwykle wyciągnął nas, a w zasadzie mnie, z opresji. Musiałem chwilę poczekać, a Mrówy z Kasią pojechały do Warszawy. Andrzej dowiózł nową zapinkę i już w 15 minut później zamontowaliśmy ją i mogłem ruszać dalej. Zaczęło się niestety ściemniać i musiałem już mocniej koncentrować się na drodze…

    Teraz hit wyjazdu. Było ciemno więc już nie nagrywałem przejazdu, bo i tak nic ciekawego by się nie nagrało. Oprócz tego łosia, co go minąłem przejeżdżając skubańcowi pod pyskiem. (O tym zdarzeniu mam plan opowiedzieć w na YT w odcinku podsumowującym pierwszy rok z motocyklem.) Ze strzału adrenaliny nie mogłem jeszcze kilka dni ochłonąć. Kilka centymetrów dzieliło mnie od bardzo bliskiego kontaktu z największym zwierzęciem jakie w życiu widziałam. Stał sobie na drodze ot tak. Był G-I-G-A-N-T-Y-C-Z-N-Y! Właśnie bez tego typu przygód podróżowanie jest nudne.

    W miarę szybko doszedłem do siebie jednak mijając Dęblin na niebie zaczęły pojawiać się błyskawice… wiadomo. Przejechałem tylko 40 kilometrów i zerwał się potworny wiatr. Stwierdziłem, że bez sensu już walczyć i zatrzymałem się na przystanku z wiatą, żeby przeczekać burzę. Burza przeszła tuż nad moją głową, blaszana wiata aż się trzęsła od grzmotów. 40 minut później burza przeszła, a z racji zbliżającej się godziny 22 postanowiłem ruszyć w drogę mimo deszczu. Do Warszawy dojechałem dopiero po północy po 6 godzinach od wyruszenia w drogę.

    Dzień 2

    Drugiego dnia podróży wczesna pobudka i wyjazd w kierunku Gdańska jeszcze tylko musiałem uzupełnić olej w silniku. Wylot z Warszawy w kierunku Płońska, piękna szeroka droga ze sporą ilością świateł i zaskakująco małym ruchem. Od Płońska droga wzdłuż budowanej trasy klasy S i ruch się wzmógł i zgęścił. Od wspomnianego Płońska miałem wielką ochotę napić się kawy, ale nie mogłem znaleźć żadnej stacji, która zaopatrzyła by mnie w nią. Dopiero w Mławie na horyzoncie pokazał się McDonald’s i uratował sytuację.

    eSki to zło!

    Wjechałem na drogę klasy S… i to było najbardziej koszmarne doświadczenie jakiego doznałem jeżdżąc motocyklem. Walka z wiatrem i kierowcami, którzy sfrustrowani staniem w korku postanowili nadrobić stracony czas to doznanie, które skutecznie zniechęciło mnie do jazdy S-kami. Kiedy zobaczyłem zjazd na Grunwald nie mogłem sobie odpuścić okazji na opuszczenie koszmarnej drogi i udania się w ciekawym kierunku.

    DW rządzą!

    W końcu moja podróż weszła na zupełnie inny, dużo przyjemniejszy, poziom. Drogi wojewódzkie to jednak idealne rozwiązanie dla spokojnej jazdy pięknymi zakamarkami kraju. Do samego Grunwaldu jednak nie dojechałem, bo musiałbym nadłożyć kilkanaście kilometrów, chociaż jak dzisiaj bym ponownie jechał tą drogą to nie zrezygnowałbym z tego punktu.

    Najbliższe kilometry DW 537 to podziwianie widoków w województwie Warmińsko-Mazurskim. Droga choć wąska, dała mi masę zabawy, kilometrami była pusta, nawet samochodów nie mijałem. Zaraz za Lubawą skręciłem w kierunku Iławy, do źródeł NILu, jak sobie pomyślałem, bo pełno było w okolicy tablic rejestracyjnych zaczynających się od NIL. Nie było mnie w tych okolicach 30 lat. Od Iławy dalej na północ DW521 w kierunku Malborka. Zakochałem się w drogach północy, jednak miasta już mnie tak nie porwały. Pewnie, dlatego, że tylko przez nie przejeżdzałem.

    W Malborku nie mogłem sobie darować, żeby nie podjechać pod Zamek Krzyżacki zrobić tam zdjęcie i pojechać dalej. Od Malborka wjechałem już na DK22, a przed Tczewem skręciłem na DK91 już w kierunku Gdańska. Nadal pusto, mimo, że podróżowałem w sobotę. Do Gdańska dotarłem około godziny 18 po 9 godzinach drogi. Dołączyłem do rodziny i ruszyliśmy już razem kierunku Białogóry.

    Malbork - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem

    W celu uniknięcia nie uniknionych korków w Rumii postanowiliśmy jechać równolegle do trasy przez osiedla i to było dobre rozwiązanie, bo do Redy dojechaliśmy praktycznie bez zatrzymywania się. W Wejherowie skręciliśmy na DW 218 i zaczęliśmy ostatnie 40 kilometrów najdłuższej jak dotąd podróży na motocyklu. Przez Kartoszyno wzdłuż brzegu Jeziora Żarnowickiego w kierunku Wierzchucina i dojechaliśmy.

    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem

    W sumie podczas tych dwóch dni przejechałem 647 kilometrów. Z małymi przygodami z dużymi zwierzakami i jedną małą awarią. Droga najbardziej podobała mi się od opuszczenia S7 w Pawłowie do wjazdu na DK91 i przekroczeniu Wisły, czyli 150 kilometrów po genialnych drogach.

    Białogóra

    W Białogórze spędziliśmy cztery dni, koniec sierpnia okazał się bardzo wietrzny, chłodny, ale całe szczęście słoneczny. Plaża w Białogórze nie jest zatłoczona, a odchodząc kilkaset metrów od głównego wejścia można odpocząć od tłumów… w zasadzie całkiem samotnie. Łażąc po plaży pojawiło mi się w głowie kilka pomysłów… jedne bardzo szalone, inne trochę mniej, ale wszystkie do zrealizowania.

    Zachody słońca nad morzem to coś niesamowitego. Nie nudzą się i można się gapić na fale w nieskończoność. Na plaży można spędzać całe godziny. To jest jedna z rzeczy, która przekonuje mnie do wypoczynku nad morzem. Mimo, że bywa ono wzburzone to szum i barwy potrafią naładować pozytywnie i uspokoić.

    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem
    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem
    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem
    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem
    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem

    Białogóra trzy lata temu, kiedy byliśmy tu ostatnio była trochę bardziej dzika, bardziej w moim stylu. Teraz pojawiało się więcej miejsc noclegowych, bardziej rozwiniętych i widać, że miejscowość się rozwija. Motocykl na czas pobytu stał i czekał na drogę powrotną. Nawet za bardzo mnie na niego nie ciągnęło, jednak droga nad morze trochę mnie wymęczyła.

    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem
    Białogóra - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem

    Droga powrotna

    Teraz właśnie zacznie przygoda w podróży. Plan na tą drogę wyglądał podobnie jak poprzednio. Pierwszego dnia jedziemy do Torunia przez Lębork, Kościerzynę i Świecie. Drugiego dnia z Torunia mieliśmy pojechać przez Płock, Sochaczew, Kozienice do domu. Jak zwykle jednak planowanie jest dobre na papierze. Droga zajęła nam w sumie, aż trzy dni i jednak pojechaliśmy przez Warszawę.

    Do Torunia

    Pierwszego dnia wszystko odbyło się zgodnie z planem. Trasa bardzo ładna, z niedużym ruchem. W oczy rzuciły się miejsca, które były terenem zabudowanym i wsią, a miały tylko jedno gospodarstwo. Taka specyfika.

    Lębork - Podróżowanie bez przygód jest nudne! - W Drodze - Motocyklem

    Z Białogóry do Torunia mieliśmy około 260 kilometrów. Jechało się bardzo przyjemnie, mimo, że temperatura lekko spadła. Przerwa w Lęborku na kawę i od tego miejsca aż do Krzewin jechaliśmy DW214. Później do Świecia DW272, wąską, ale bardzo atrakcyjną dla motocyklistów drogą. Chwilę za Świeciem wjechaliśmy na DK91 do Torunia.

    Znowu odezwał się wiatr i musiałem trochę powalczyć o utrzymanie się na motocyklu. Drogi krajowe już nie są tak ciekawe do podróżowania, ale chcieliśmy szybko dotrzeć do Torunia, żeby jeszcze przejść na Stare Miasto i coś zjeść. Udało nam się całkiem sprawnie dotrzeć do Torunia. Swoją drogą polecam TOP Garden Aparthotel, bardzo przyjemne miejsce blisko Starego Miasta.

    Przygody w trasie

    Nie było to takie proste jakby się mogło wydawać. Ruszyliśmy zgodnie z planem. Trafiliśmy oczywiście na wahadła na DK91 zaraz za Toruniem. Jechaliśmy wzdłuż A1 i widziałem sceny z filmu Auta, gdzie kiedyś miejsca cieszące się pewnie sporym powodzeniem teraz stały opustoszałe. Droga układała się całkiem dobrze do okolic Ciechocinka, gdzie mój motocykl powiedział pas. Przestał jechać i nie mogłem go odpalić. Znowu odezwało się, że podróżowanie bez przygód jest nudne. Całe szczęście tuż za rogiem znajdował się warsztat A’Bell. Pomogli mi nie prawdopodobnie. Okazało się, że padł gaźnik. Chłopaki udostępnili narzędzia, a jak nie poradziłem sobie sam zostali po godzinach i pomogli uruchomić Keeway’a.

    Niestety trwało to ponad 5 godzin, więc straciliśmy szanse na powrót tego dnia do domu. Mimo to, tych przygód i długiego czekanie podróżowanie nie było nudne.

    Zapadłą decyzja, że jedziemy znowu do Warszawy i tam przenocujemy. Wybraliśmy trasę przez Włocławek, Płock i Nowy Dwór Mazowiecki. Droga od Włocławka do Płocka wzdłuż Wisły to jeden z najpiękniejszych odcinków tego wyjazdu. Most na Wiśle w Płocku to mój ulubiony kadr z tej drogi. Na niebie pojawiła się ciężka chmura pięknie oświetlona przez późno popołudniowe słońce… chmura niestety kierowała się w naszą stronę. uciekaliśmy przed nią aż do Nowego Dworu. Mazowieckiego. Tam nas dopadł deszcz, ale najgorsze, że zapadł też zmrok. Po ciemku w deszczu niekomfortowo podróżóje się samochodem, a co mówić o motocyklu. Kiedy dotarliśmy już do Warszawy deszcze przestał padać z taką intensywnością, ale pojawiło się kolejne zagrożenie – warszawscy kierowcy.

    Dzień 3

    Trzeci dzień powrotu do domu zaczęliśmy wcześnie rano i jechaliśmy drogą przez Otwock, Wilgę, Dęblin i Kurów. Najpierw do Dęblina drogą 801, która kiedy jest sucho i widno zyskuje na atrakcyjności. Później od Dęblina kawałek DK48 i w Moszczance wjechaliśmy na drogę techniczną wzdłuż S19. To właśnie na tej trasie miałem ten kontakt z łosiem. Całe szczęście tym razem obyło się bez takich atrakcji.

    W sumie droga powrotna miała 666 km… może to tutaj jest źródło całej tej pokręconej drogi.

    Podróżowanie bez przygód jest nudne!

    Mimo tych wszystkich przygód, cały wyjazd był świetny. Ponad 1300 kilometrów w drodze, 5 województw, dwie awarie, łoś na drodze i tylko 5 motocyklistów, których minąłem. Wiele osób mówi, że to był szalony pomysł jechać nad morze na 125. Pewnie był, ale gdybym miał to powtórzyć to odpowiedziałbym jak por. Borewicz: Z największą przyjemnością! To był świetny sprawdzian jazdy długodystansowej, choć 474 drugiego dnia to najdłuższy dystans jaki pokonałem to nei jest moje ostatnie słowo w tej materii.


  • Bieszczady – Czerwiec 2021

    Bieszczady – Czerwiec 2021

    Kiedy majowy wyjazd był udany to musiał nastąpić jeszcze jeden, tym razem czerwcowy wyjazd w Bieszczady na motocyklu. Zaraz po zakończeniu roku szkolnego wsiedliśmy w samochody i na motocykle i ruszyliśmy w kierunku gór. Przed nami było 7 dni jeżdżenia, łażenia i ładowania baterii.

    Drugi wyjazd w Bieszczady na motocyklu 125ccm

    Dzień #1 – Droga w Bieszczady

    Po poprzednim wyjeździe i walce z ruchem wahadłowym w okolicach Biłgoraju, tym razem postanowiliśmy ominąć ten fragment drogi 835. W Biłgoraju skręciliśmy w kierunku Szczebrzeszyna i przez Zwierzyniec, Józefów i Oleszyce obrać kurs na Jarosław.

    Jak zwykle z tą ekipą jechaliśmy na skraju chmury burzowej. W zasadzie od samego Lublina do Jarosławia, gdzie się wypogodziło. Burza, którą śledziliśmy wyrządziła spore spustoszenia we wsiach przez które przejeżdżaliśmy. Zalane piwnice, drogi i pola. Mijaliśmy pełno wozów strażackich jadących na interwencję.

    Drugi wyjazd w Bieszczady na motocyklu 125ccm

    Pogoda pozwoliła na relaks w drodze zrobiła się dopiero na Podkarpaciu. Dojeżdżając do Jarosławia jechaliśmy już w słońcu i dodatkowo po suchym asfalcie, nareszcie można było się w pełni delektować drogą. Kiedy minęliśmy Przemyśl, słońce już zaczęło zachodzić, a pierwsze bieszczadzkie serpentyny pokonywaliśmy już po zmroku.

    Ostatni etap naszej drogi od Uherców Mineralnych w kierunku jeziora Solińskiego pokonywaliśmy mocno lokalnymi, wąskimi drogami. Było to bardzo męczące doświadczenie zwłaszcza, że podczas tej drogi trzymałem się założeń, że nie będę używał GPS i musiałem mocno skupić się na utrzymaniu właściwego kierunku. Kiedy minęliśmy zaporę w Solinie musiałem się już poddać z analogową jazdą. Było bardzo późno i znalezienie naszej kwatery musiało pójść sprawnie… oczywiście nie poszło, ale to już inna historia.

    Po przejechaniu ponad 360 km dotarliśmy na miejsce.

    Dzień #2 – Krywe pierwsze starcie

    Pierwszy dzień w Bieszczadach to dla nas zawsze przetarcie. Postanowiliśmy się wybrać do jednego z moich ulubionych miejsc w Bieszczadach, czyli do Krywego. Prosty szlak, bez wspinania trzeba jedynie przejść spory kawałek asfaltem.

    Drugi wyjazd w Bieszczady na motocyklu 125ccm - Krywe

    Krywe to w zasadzie miejsce w którym kiedyś (czyli przed akcją Wisła) był wieś o tej nazwie. Dawniej miejsce tętniące życiem zamieszkane przez ponad 400 osób, teraz jest opuszczone, a po dawnej wsi zostały tylko ruiny cerkwi. Obecnie jest tu jedno gospodarstwo. Krywe jednak zachwyca spokojem i pięknymi widokami. Mało uczęszczane miejsce w sam raz dla kogoś kto szuka ciszy i samotności w Bieszczadach.

    Nasze wyjście jednak nie było do końca udane. Na początek przytrafiła się ulewa, ale taka wiosenno-letnia z całą masą wody. Jadąc na motocyklu zanim pomyślałem, żeby się zatrzymać i schować przed deszcze już byłem cały mokry. kurtka, spodnie i buty były kompletnie przemoczone, a deszcz padał dosłownie 3 minuty. Potem wyszło słońce i zrobiło się bardzo upalnie.

    Po przejściu 5km odcinka asfaltem moje Mrówy były tak wymęczone pogodą, że dalszy marsz nie miał sensu. Trzeba było wrócić po samochód i zawrócić. Tym razem pokonała nas pogoda.

    Dzień #3 – Krywe drugie starcie

    Następnego dnia stwierdziliśmy, że trzeba wziąć rewanż na szlaku do Krywego. Tym razem podjechaliśmy na parking w okolicach Krywego, a nie na ten przy kościele w Zatwarnicy. Droga od tego miejsca już bya przyjemniejsza, bo widoki były ciekawsze i w szło się w zieleni, dzięki czemu upał aż tak nie doskwierał.

    Drugi wyjazd w Bieszczady na motocyklu 125ccm - Krywe
    Drugi wyjazd w Bieszczady na motocyklu 125ccm - Krywe

    Rundka wokół wsi i obecnego gospodarstwa trwała około 3 godzin.

    Dzień #4 – Jeziorka Duszatyńskie

    Czwarty dzień naszego wyjazdu to wyjście do Jeziorek Duszatyńskich. Jest to kolejne ulubione miejsce w Bieszczadach, które odwiedziliśmy w tym roku. Droga z nad Soliny do Duszatyna przez Cisną i Komańczę to jedna za najpiękniejszych dróg jakie w życiu widziałem. Odcinek pomiędzy Wolą Michowską a Komańczą to jeden wielki zachwyt nad krajobrazem jaki tam można podziwiać.

    Jadąc od strony Cisnej nawigacja kieruje do Duszatyna przez Smolnik, ale trzeba pamiętać, że przejazd tamtędy jest zamknięte ze wzglądu na konieczność przejechania przez drogę leśną i pokonania brodu na Osławie. Świetna trasa, którą przejechaliśmy kilkanaście lat temu, ale obecnie droga jest zamknięta dla ruchu samochodowego. Trzeba udać się do Komańczy i tam skręcić na Duszatyn.

    Drugi wyjazd w Bieszczady na motocyklu 125ccm - Jeziorka Duszatyńskie

    Sam szlak do Jeziorek Duszatyńskich to wędrówka przez las, ale po błotnistych ścieżkach. Szlak na około 2 godziny bez wielkich podejść, bardzo przyjemnie idzie się przez las w upalny czerwcowy dzień. Pierwsze z jeziorek trzeba obejść dookoła, żeby dojść do drugiego, większego mniej zielonego. Bardzo dobra trasa dla tych, którzy nie bardzo dadzą radę na górskim szlaku albo dla tych, którzy potrzebują rozruchu przed dłuższym wyjściem w góry.

    Dzień #5 – Połonina Wetlińska

    Pozycja w zasadzie obowiązkowa dla wszystkich turystów w Bieszczadach. Niestety nie poszliśmy całą składem, bo Mrów nie dałyby rady z przejściem Połoniny zwłaszcza, że świetnie sobie poradzili w poprzednie dni. Wejście z Brzegów Górnych żółtym szlakiem około 1,5h pod górę, a potem w stronę Przełęczy Orłowicza około dwóch godzin. Piękne widoki, ale też duża ilość turystów. Z Przełęczy Orłowicza w dół 45-50 minut do Wetliny, chociaż na wszystkich oznaczeniach wskazywano nawet 2 godziny i 15 minut.

    Trasa nie ekstremalnie wymagająca, ale już męcząca. Mimo, że mijaliśmy tu jak zawsze wielu turystów w klapakach, bez wody… nie wiem jak ci ludzie dają radę wejść i zejść z góry. Serio.

    Wracając z Wetliny w kierunku Soliny przez Czarną na kilka kilometrów przed celem skończyło mi się paliwo. Pierwszy raz w życiu! Taka przygoda na zakończenie dnia! Dzięki tej przygodzie wyjazd w Bieszczady na motocyklu będzie już kompletny!

    Dzień #6 – Baligród i wodospad Czartów Młyn

    Szósty dzień to czas, kiedy na motocyklu po Bieszczadach pojeździła trochę Kasia. My z Mrówami zrobiliśmy wolne przedpołudnie w Baligrodzie na placu zabawa obok… czołgu.

    Następnym punktem tego dnia było nasze odkrycie wyjazdu. Szlak, a w zasadzie ścieżka do wodospadu Czartów Młyn. Kilka kilometrów od Górzanki jest szlak do wodospadu Czartów Młyn. W zasadzie jak się nie poczyta przewodnika to ciężko tam trafić. Trzeba odszukać starą kapliczkę, a za nią miejsce składowania drewna. To właśnie tutaj.

    Szlak w zasadzie jest dobry tylko w czasie, kiedy jest sucho, bo po większych deszczach ciężko przejść przez rzekę, bo nie ma mostu jest tylko bród. Sam szlak jest stosunkowo łatwy i krótki w tą i z powrotem do przejścia w dwie godziny. Oczywiście wliczając fotografowanie wodospadu.

    Dzień #7 – żubry i powrót

    Ostatniego dnia jeszcze trzeba było oczywiście zostać na obiad w Starym Siole. Przedpołudnie spędziliśmy na przeczekiwaniu deszczu w Zagrodzie Żubrów w Mucznem. Spędziliśmy tam prawie godzinę, bo ulewny deszcz odstraszał od jazdy na motocyklu. Po deszczu pojechaliśmy jeszcze w stronę Tarnawy Niżnej i Sianek. Chcieliśmy zobaczyć ruiny mostów kolejowych, ale okazało się, że… je remontują. Sianki to będzie temat do odwiedzenia, ale dopiero w następnym roku.

    Po obiedzie nadszedł czas na powrót do domu. Ponownie ciężko było wyjeżdżać z Bieszczad. Trasa do domu przez Lesko, Sanok, Dynów, Biłgoraj i do Lublina. W planie mieliśmy ponownie minąć wahadła przed Biłgorajem jadąc przez Józefów i Zwierzyniec, ale pokręciłem drogę i zahaczyliśmy o Aleksandrów i… połowę wahadeł. W domu byliśmy po północy, a wjeżdżając do Lublina znowu złapał nas deszcz.

    Podsumowanie

    Podsumowując, podczas całego wyjazdu przejechaliśmy ponad 1500 kilometrów. Przeszliśmy kawał drogi, odkryliśmy nowe miejsce na krótkie wyjścia.

    Motocykl spisywał się znakomicie. Pomimo suchości w baku i mokrości od deszczu wyjazd był bardzo udany. Plany tras na trzeci, ten wrześniowy, zmuszają nas do wyjazdu bez dzieci! Wyjazd w Bieszczady na motocyklu to świetny pomysł i ten wyjazd tylko to potwierdził. Powstał w głowie też pomysł na wakacyjny wyjazd nad morze również motocyklem! Podczas tego wyjazdu czułem się dużo pewniej na motocyklu i radość ze wszystkich serpentyn była jeszcze większa niż poprzednio.


    Patronite

    Przypominam, że W drodze będzie się rozwijać szybciej i ciekawiej jak zdobędę patronów. Będę Wam wdzięczny za dołączenie do projektu. Odwdzięczę się fotograficznie docierając do Was motocyklem bez GPS, oczywiście.


  • Bieszczady – Maj 2021

    Bieszczady – Maj 2021

    Długo się zbierałem do napisanie tego wpisu, ale w końcu się udało. Pierwszy trip motocyklowy w Bieszczady, w który się wybrałem. Kierunek był prosty do wyboru. Bieszczadzkie serpentyny, najlepsze jedzenie i ładowanie baterii. 1100 kilometrów w pięć dni, a wszystko oczywiście poza drogami krajowymi.

    Pierwszy trip motocyklowy w Bieszczady

    Pierwszy dzień pierwszego tripu na motocyklu w Bieszczady. Trasa zaplanowana i ustalona jeszcze w zimie. Oczywiście, żeby ominąć jak się da drogi krajowe. W bardzo ciepły majowy dzień ruszyliśmy w trasę, która prowadziła przez Biłgoraj, Przeworsk, Dynów, Sanok, Lesko, Cisną aż w końcu do Kalnicy. Trasa o długości 350 kilometrów.

    Droga w Bieszczady

    Bardzo ładnie położona. Sporo podjazdów, które dla 125 były sprawdzianem przed górami. Keeway poradził sobie całkiem nieźle. Jazda pod górę nie była najprzyjemniejsza i najłatwiejsza, ale każde wzniesienie zdobyte.

    Za Biłgorajem wpadliśmy na serię świateł, bo remontują drogę 835 od Biłgoraja do Przeworską. Stanie na światłach w 30 stopniowym upale w pełnym słońcu w ubraniu motocyklowym to wątpliwa przyjemność, ale warto było chwilę pocierpieć.

    Ruch na tej trasie był całkiem spory, zwłaszcza ciężarówek jadących z przeciwka. Mają one przed sobą dużą poduszkę z powietrza i niektóre podmuchy były bardzo mocne.

    W okolicach Przeworską był pierwszy niezaplanowany postój. Jeden z samochodów naszej wyprawy zaczął świrować z kontrolkami i musieliśmy się na chwile zatrzymać. Okazało się, że to nic poważnego i pojechaliśmy dalej. Kolejny postój to już z winy Keeway’a. Chociaż też nie całkiem. Kilka tygodni przed wyjazdem zmieniałem dźwignie zmiany biegów, bo poprzednia się zużyła. Nie skontrowałem jej jednak śrubami i lekko się przesunęła i przestał wchodzić drugi bieg… i wszystkie wyżej też. Chwila na stacji, dwa klucze 10i można było jechać dalej. Fragment drogi od Dynowa do Grabownicy Starzeńskiej to chyba najładniejszy fragment tej drogi przed wjazdem na most w Huzelach.

    Na obwodnicy Sanok są dwa podjazdy, które dały mi lekko w kość. Keeway bardzo wytrącał prędkość i musiałem trochę go rozbujać. Przed Leskiem dojechaliśmy do pierwszych serpentyn, które okazały się całkiem przyjemne do jazdy i były zapowiedzią zabawy jaka czekała nas w górach. W lesku tradycyjna przerwa na lody, żeby odpocząć przed wjazdem w Bieszczady.

    Przejazd przez most w Huzelach, który jest bramą Bieszczad i przed nami najfajniejsze kilometry tej drogi. Mimo tego, że już prawie 300 kilometrów było za nami dopiero teraz zaczęła się prawdziwa jazda. Zmęczeni już powoli dawało o sobie znać, nie czułem się tak pewnie na motocyklu jak na początku drogi. Dotarliśmy do Kalnicy po godzinie 14, po 7 godzinach jazdy.

    Jeszcze 10 kilometrów do Wetliny na obiad w Starym Siole i można odpoczywać jedząc pstrąga popijając bezalkoholowym, oczywiście, piwem.

    Pierwszy trip motocyklowy w Bieszczady - Keeway Superlight - Motocyklem 125

    Bieszczady

    Plan podboju szlaków był przygotowany. Zaplanowane było wyjście do Tworylnego na rozruch, później Mała Rawka i Jeziorka Duszatyńskie.

    Tworylne

    Pierwszego dnia wybraliśmy się na lekki rozruch do Tworylnego. Dojazd do Tworylnego z Kalnicy przez Buk, Bukowiec i Terkę prowadził przez genialną drogę motocyklową, pełną podjazdów i zakrętów. Jedna z najfajniejszych dróg jakie pokonałem motocyklem.

    Sam szlak z miejsca w którym kiedyś była wieś Studenne, a teraz jest tylko most i pozostałości po strażnicy niemieckiej, do Tworylnego jest bardzo przyjemny, bez utrudnień nawet na wiosnę. Ścieżka prowadzi wzdłuż Sanu, a po drodze mija się pełno zdziczałych sadów i miejsc, gdzie stały kiedyś domy.

    Tworylne zawsze robi wrażenie spokojnego, niby nic tam nie ma, nic się nie dzieje, a czuć atmosferę… duchową. Mógłbym mieszkać w tak pięknie położonym miejscu.

    Mała Rawka

    Drugi dzień to wyjście na prawdziwy bieszczadzki szlak. Z Przełęczy Wyżniańskiej wyruszyliśmy około 11. Pochmurny dzień na dole mógł zwiastować też nie najlepszą pogodę na górze. Nie zraziło nas to. W połowie ostrego podejścia pod górę wykonałem obrót na kamieniu i skręciłem kostkę. Wiadomo przecież, że nie odpuszczę i poszedłem dalej.

    Wyżej znalazło się jeszcze całkiem sporo śniegu, po którym Mrówy, a zwłaszcza MyLittleLeo nie bardzo dawał radę iść. Wdrapaliśmy się jednak na górę, gdzie mieliśmy piękny widok na… mgłę. Przemoczeni wychłodzeni zeszliśmy działem do Wetliny. Dzieciaki były wymęczone, po drodze narzekały na chłód, nie obracające się nogi i brak sił. Na dole jednak okazało się, że to było najlepsze wyjście w góry jakie miały. Byli zachwyceni, że dali radę. Nie bardziej niż ja.

    Duszatyn, a właściwie Wołosatego

    Kolejny dzień i kolejna zmiana planów. Chcieliśmy pójść do Jeziorek Duszatyńskich, ale jak się ufa planowaniu drogi algorytmom z aplikacji to jedzie się przez Smolnik i nie dojeżdża się do Duszatyna tylko do Mikowa. Jeziorka tym razem odpuściliśmy… całe szczęście, bo z moją nogą nie dałbym rady. Pojechaliśmy do Wołosatego szukać koni.

    Koni oczywiście nie było, bo poszły na jakieś dalsze pastwiska. Poszliśmy jednak na punkt widokowy przy cmentarzy w Wołosatem popatrzeć się na Tarnice i inne góry.

    Dlaczego z Mikowa do Wołosatego, przecież to nie pod drodze do Wetliny? Odpowiem jednym słowem… SERPENTYNY! To najlepsze, co człowiek wymyślił tworząc drogi.

    Powrót

    Ostatni dzień wyprawy. Powrót do domu. Z jednej strony smutno wyjeżdżać z Bieszczad, a z drugiej… jeszcze więcej serpentyn. Postanowiliśmy nie wracać tą samą drogą. Wybraliśmy wariant z Wetliny przez Przemyśl, Jarosław i później na Biłgoraj.

    Pierwsza część drogi do Przemyślą pętlą bieszczadzką to wielka zabawa z zakrętami. Tymi dużymi i tymi mniejszymi. Świetna trasa z dobrą nawierzchnią. W Przemyślu obowiązkowa przerwa na lody w cukierni Fiore. Wyjeżdżając z Przemyśla trafiliśmy na deszcz… nie była to jakaś ulewa, ale padało konkretnie. Przestało jak się okazało na chwilę po tym jak przekroczyliśmy granice województwa lubelskiego. Postój na tankowanie w Biłgoraju, to był wymarzony postój po walce z wahadłami przy remoncie drogi. Godzina drogi zmarnowana na stanie na nie wyregulowanych światłach.

    Po opuszczeniu stacji w Biłgoraju było już ciemno. Droga do Lublina po zmroku nie była taka ładna, ale ruch był nie duży, więc jechało się płynnie. Miałem już dość drogi, chciałem zsiąść z motocykla i położyć się. Do tego wszystkiego, kiedy dojeżdżaliśmy do Lublina zaczęło padać.

    Pierwszy trip motocyklowy w Bieszczady nie był ostatni tego roku. W Bieszczady wróciliśmy w czerwcu i wrócimy we wrześniu.


    Patronite

    Przypominam, że W drodze będzie się rozwijać szybciej i ciekawiej jak zdobędę patronów. Będę Wam wdzięczny za dołączenie do projektu. Odwdzięczę się fotograficznie docierając do Was motocyklem bez GPS, oczywiście.


  • Jednak Superlight

    Jednak Superlight

    Jak rozśmieszyć los? Opowiedz o swoich planach. W moim przypadku nie wyszło na złe. Chciałem wyruszyć w swoją motocyklowa przygodę na Junaku, najpierw na M16, potem M12 Vintige. Najpierw miał być nowy, potem używany. A co z tego wyszło? Wyszło, że kupiłem motocykl inny niż planowałem, a i tak jestem mega zadowolony.

    Okazało się, że wezwał mnie Keeway Superlight. Piękny motocykl, solidnie wykonany, genialnie się prezentuje. Podobno skomplikowany w obsłudze. Wszystko przez kierunkowskazy. Podobno. Mówią, że kiedy się nauczę obsługi Keeway to w następnym motocyklu włączając lewy kierunkowskaz będę trąbił, a prawy uruchomię rozrusznik. Niby wiem, że 125ccm to początek i zaraz czegoś brakuje, ale nie wyobrażam sobie zdawać egzamin na kat. A.

    Jazda na motocyklu po pierwszych kilku, krótkich jazdach okazał się prosta, a sam Keeway nie taki trudny w obsłudze. Trzeba pamiętać tylko o zmianie biegów i że ma dwa koła, a nie cztery. Ale o wrażeniach z pierwszych 100 km napiszę następnym razem.

    Tymczasem podzielę się z Wami, co zaważyło o zakupie Keeway Superlight, a nie jak zakładałem na starcie Junaka M12 Vintage.

    Dlaczego zmienił się plan

    Powód nie jest tak bardzo skomplikowany. W zasadzie oparło się na trzech aspektach: dostępności, bliskości i budżecie. Szukałem na początku M12 lub M12 Vintage w miarę blisko Lublina, budżet musiał się zmieścić w 6000 PLN. Alerty na OLX, Otomoto i Sprzedajemy pokazywały wiele mniejszych modeli Junaka, masę Shadowek, Rebelek czy Maruderów.

    Już raz byłem umówiony na oglądanie i odbiór Junaka M12 w lubelskiem, ale pojawiły się wątpliwości. 5 letni Junak, na zdjęciach było widać, że nie koniecznie zadbany to wydawało się opcją na siłę. Pojawił się też inne wydatki, takie bardziej dla domu. Postanowiłem czekać. Rynek dalej jednak monitorowałem, bo zawsze mogło się pojawić coś ciekawego. Jak Junak M11, piękny, zadbany z nie wielkim przebiegiem 3 letni i w budżecie, ale… w Zachodniopomorskim (!).

    W końcu zdjąłem wszędzie filtr marki. Zostały te trzy główne filtry. Na liście pojawiało się sporo japońskich motocykli, ale mocno zaawansowanych wiekowo. Niby, większa pewność, marka Kawasaki, Honda czy Suzuki przemawiała do wyobraźni, ale tak jak nie bardzo chciałbym kupić 20 letni samochód marki premium tak jest z motocyklami. Mój egzemplarz Keeway’a spotkał się w punkcie na styku wszystkich trzech założeń.

    kupiłem motocykl | Keeway Superlight | W drodze

    Jak kupiłem motocykl

    Nagle pojawiło się ogłoszenie dotyczące Keewaya. Chodziłem wokół niego kilka dni. Nie przyznałem się w domu, że rozważam coś innego niż Junak. Trochę poczytałem, obejrzałem kilka recenzji, znowu czytanie, sprawdzanie. W końcu okazało się, że to nie taki zły wybór. Teraz pozostała kwestia transportu ze stolycy do domu. Jednak są ludzie, którzy mają totalną zajawkę motocyklową i znalazłem pomoc. W południe skontaktowałem się ze sprzedającym, a już wieczorem wsiedliśmy do samochodu, pojechaliśmy do Warszawy i… przygoda z motocyklem się rozpoczęła.

    W sumie decyzja o tym, że tym moim motocyklem będzie Superlight zapadła rano, a już wieczorem mój Superlight jechał z nami. Jak realizować marzenia to kiedy jak nie teraz! Cała ta akcja, która miała trwać jeszcze kilkanaście miesięcy odbyła się tak szybko dzięki mojej żonie. To ona prawie mnie zmusiła do szybkiego działania. I dobrze!

    W Drodze zaczyna się na dobre… szkoda tylko, że to nie wiosna.

    Stay tuned and wspieraj projekt na Patronite.