Tag: Milejów

  • W Drodze #1 – Motocyklem bez GPS – Mój pierwszy trip

    W Drodze #1 – Motocyklem bez GPS – Mój pierwszy trip

    No i ruszyło! Pierwszy raz w drodze. Nie mogę napisać, że to wielka podróż czy wyprawa. Pierwszy wyjazd dalej niż przysłowiowe „wokół komina”. Analogowe podróżowanie motocyklem bez GPS, na analogowym motocyklu. Bardzo mi się taka wersja wyprawy spodobała.

    Pierwsze W drodze podzieliłem na dwa dni. W sobotę w jedną stronę, a w niedzielę powrót do domu. Wszystko przez słabe oświetlenie w Keeway’u. Przednia lampa nie daje tyle światła, żeby po zmroku czuć się pewnie, bo widać nie wiele.

    Motocyklem bez GPS - Trasa W Drodze #1

    Dzień 1 – Motocyklem bez GPS

    W sobotę, kiedy pogoda miała być lepsza zaplanowana trasa była prawie dwukrotnie dłuższa niż na następnego dnia. Wyruszyłem z domu do Lublina, gdzie przegrupowaliśmy się z Mrówami. Z parkingu Skende zaczął się najdłuższa część tripu w kierunku Krupca. Nie była to droga najkrótszą trasą, ani najlepsza. Wybrałem lekko okrężną drogę ponieważ mijała ona drogi krajowe i ekspresowe. Wszystko dlatego, że brak mi doświadczenia motocyklowego, a przy okazji motocykl 125ccm nie koniecznie się sprawdzi na trasach kategorii „S”.

    W sobotę dnia słonecznie, lekko wiało i było jak na początek grudnia całkiem ciepło. Jadąc na motocyklu to ciepło jednak nie było tak odczuwalne. Niestety pogoda zrobiła też małego psikusa… asfalt prawie przez całą trasę był kompletnie mokry, a to w połączeniu z nie najwyższej jakości oponą wymuszało jeszcze większą ostrożność.

    Etap 1 – Kierunek Lublin

    Pierwszy fragment trasy z domu do Lublina, który mam objeżdżony samochodem już od kilku lat na motocyklu wcale nie był trudniejszy. Wąska, kręta droga prowadząca przez 7 wsi aż do Lublina. Bardzo lubię tamtędy jeździć, a na motocyklu jest to jeszcze przyjemniejsza trasa. 20 kilometrów pustej krętej drogi

    Etap 2 – Powrót do Jawidza

    Moja trasa wiodła z Jawidza do Lublina, powrotem przez Jawidz, Spiczyn, Milejów, Trawniki do Krupca. Na całej długości trasy miałem trzy miejsca, które podwyższały tętno. Pierwsze to wjechanie na al. Spółdzielczości Pracy i skręcenie w lewo na światłach (!). Presji nie było do momentu ustawienia się za mną samochodu. Wszystko poszło całkiem sprawnie, bez stresu i przygód. Droga powrotna w okolice domu.

    Etap 3 – Droga do Milejowa

    Następnie w stronę Spiczyna drogą numer 829 długa prosta na otwartej przestrzeni… wywiało mnie konkretnie. Za Kijanami obrałem kierunek Łęczna. Całkiem przyjemny odcinek do jazdy, mały ruch, piękne słońce pozostawało tylko delektować się jazdą. Po około 5 kilometrach skręcałem na Ciechanki, żeby uniknąć wjazdu (w lewo!) na drogę krajową i przejazdu przez Łęczną. Musiałem jednak przeciąć DK82, ten stresujący moment okazał się, nie tak stresujący. Stanąłem na stopie, rozejrzałem się i… ogień!

    Teraz wróciłem na drogę wojewódzką 829. To całkiem nowe rejony dla mnie. Nigdy nie zapuściłem się na tą stronę powiatu. Wyremontowana droga, równa nawierzchnia, choć mokra czułem się bardzo pewnie. Moja pierwsza wizyta, choć przejazdem w Milejowie wiązała się z przyciąganiem uwagi… jakiś debil na motocyklu w grudniu i jeszcze się cieszy jak głupek. Każdy by się gapił.

    Po wyjeździe z Milejowa nawierzchnia trochę się zepsuła. Dojechałem do wsi Łysołaje, gdzie miałem skręcić w lewo na Pełczyn. Oczywiście przegapiłem skręt i musiałem zawrócić. Całe szczęście coś mi zaświtało od razu jak minąłem drogowskaz.

    Etap 4 – Kierunek Trawniki

    Pożegnałem się z drogą 829, równą nawierzchnią i małym ruchem. Do wsi Pełczyn jechałem w kolumnie 5 samochodów (skąd oni się tam wzięli to nie wiem). W Pełczynie miałem dokonać kolejnego skoku przez krajówkę, tym razem numer 12. I wiecie, co? Też nie było ruchu, więc przejechałem bez problemu.

    Przejechałem przez Trawniki, gdzie stałem na światłach (!) Całkiem przyjemne miejsce, gdzie było więcej samochodów niż przez całą dotychczasową trasę. Zaraz a Trawnikami kolejny postój, bo jechał pociąg z kontenerami z Chin. Oczywiście nie mogłem wrzucić biegu „N”, bo przecież to takie proste.

    Jadąc przez pola za Trwanikami miałbym pierwszego dzwona w mojej krótkiej przygodzie z motocyklem. Przed samym kołem wyskoczył mi koziołek z krzaków i wpadł w poślizg na wilgotnym asfalcie, całe szczęście poradził sobie i pobiegł przez pole. Zaraz przed Oleśnikami zatrzymałem się zrobić w końcu jakieś zdjęcia. Okolica pięknie położona, most kolejny genialnie się komponował. Wsiadłem na Keewaya i pojechałem dalej. Mijając Oleśniki, Dobryniów wypatrywałem ciągle skrętu na Borowicę, który był dopiero w Łopienniku Górnym, ale kto by o tym pamiętał jak przygotowuje sobie trasę, phi!

    Etap 5 – Bzite

    Najkrótszy, bo już na końcu trasy. Już miałem w głowie, żeby się zatrzymać, bo trochę ta uważna jazda mnie wyczerpała. Oprócz tego ciężko było jechać w trzech kurtkach. Dojechałem do Żulina, gdzie skręciłem w kierunku Bzite. Bardzo nie równa droga, może nie dziurawa, ale łaty robiły nie przyjemne trzęsienia. Zaraz za Bzite zaczął się równy asfalt, a finał drogi miałem już w zasięgu wzroku.

    W drodze #1 - Motocyklem bez GPSa - Żulin

    W sumie pierwszego dnia przejechałem 95 km. Bardzo przyjemna droga, ale dla mnie była wielkim wyzwaniem. Ze względu na niedostatki doświadczenia i świadomość lichego oświetlenia mojego Superlighta postanowiłem zostawić go na noc i wrócić samochodem.

    Dzień 2 – Pod wiatr

    Niedzielny poranek przywitał nas ochłodzeniem i dużo silniejszym wiatrem. Wiało na tyle mocno, że na poważnie rozważaliśmy rezygnację z drogi. Po chwili namysłu jednak padła decyzja, że jedziemy, bo nie wiadomo, kiedy będzie można sprawdzić motor do domu. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu, bo uczucie chłodu podczas jazdy zapowiadało się nie przeciętnie.

    Przed drogą powrotną jeszcze szybki wypad na stację benzynową zatankować i w drogę.

    W niedzielę w drogę powrotną ruszyłem po 13. Tym razem z asystą Kasi w samochodzie. Droga tą samą trasą, co dzień wcześniej z pominięciem odcinka do Lublina. Miałem więcej przyjemności z jazdy mimo, silnego wiatru i niższej temperatury. Przypuszczam, że miało to związek z tym, że asfalt, był suchy, a ja pewniej się czułem z asystą rodziny. Szkody tylko, że pochmurny dzień odebrał urok krajobrazom. Nie było tak kolorowo jak dzień wcześniej. Droga była raczej luźna, z małym ruchem. Nikt nie chciał wyjeżdżać na taki wiatr. 50 kilometrów minęło nie wiadomo kiedy.

    Podsumowanie, czyli jak nie kupować więcej badziewia

    Droga bardzo ciekawa. Analogowe podróżowanie bardzo mi się spodobało. Jazda motocyklem bez GPS tylko z notatkami i papierową mapą, którą na wszelki wypadek trzymałem w plecaku. Każdy kilometr drogi sprawiał wielką radość. W sumie przez weekend pokonałem 145 kilometrów.

    Wiosną i latem drogi będą na pewno moje! Zima jednak nie nadaje się na dłuższe trasy, chociaż… korci codziennie, żeby odpalić silnik.

    Chciałem całą drogę nagrać kamerką sportową, ale… to coś, co kupiłem nie poradziło sobie ze wysokimi światłami, ruchem i stabilizacją obrazu. Kompletna porażka! Wiem, że cena to nie wszystko, ale kamerka sportowa powinna sobie radzić z nagraniem ruchu, a ta niestety nie podołała. Nie chciałem Was obrażać tak podłym nagraniem, dlatego filmu z trasy nie opublikuje.

    Nie poddam się jednak i pojawi się w naszym ekwipunku jakaś porządna kamera.

    Przypominam, że W drodze będzie się rozwijać szybciej i ciekawiej jak zdobędę patronów. Będę Wam wdzięczny za dołączenie do projektu. Odwdzięczę się fotograficznie docierając do Was motocyklem bez GPS, oczywiście.