Tag: W drodze

  • Bike Week Łeba 2022

    Bike Week Łeba 2022

    Bike Week Łeba to zlot motocyklowy, który odbywa się w Łebie. W tym roku, pod koniec lipca powstał pomysł, żebyśmy się wybrali do Łeby… Kto był w Łebie w sezonie, wie, że to nie jest miejsce dla ludzi. Dlatego pomysł przyjąłem lekko sceptycznie. Początkowo miał to być wyjazd tylko motocyklowy. Jednak na kilka dni przed wyjazdem doszliśmy do wniosku, że może to być też ciekawy wyjazd rodzinny.

    Skład na wyjazd wyglądał następująco: Keeway Superlight 125, Benelli TRK 502x oraz samochód wsparcia w postaci Volvo. Trasa zapowiadał się imponująco od samego początku, bo prowadziła przez 4 województwa, a w sumie mieliśmy do pokonanie około 1400 km.

    Dzień 1 – Jazda w deszczu do Warszawy

    Pierwszego dnia mieliśmy w planie przejechać 200 km z Lublin (no dobra, najbliższych okolic) do Warszawy. Szybki przelot przez Dęblin, Otwock do Warszawy i nocleg w hostelu… Wiadomo jednak, że jak się planuje sprawny przejazd to zazwyczaj idzie coś nie tak. Tym razem musieliśmy walczyć z deszczem, a padało od samego startu praktycznie do granic Warszawy.

    W pewnym momencie musieliśmy zatrzymać, bo zaczęło mną telepać z zimna. To była świetna okazja do odpalenia i pierwszego testowania w boju grzanej kamizelki, którą dostałem od żony. Sprawdziła się idealnie. Przeciwnie do mojego zmysłu panowania nad bateriami w GoPro. Uznałem, że bateria wytrzyma i nie zmieniłem jej na postoju i na samym wjeździe do Warszawy oczywiście padła. A stolica robiła akurat fajne wrażenie. Było po deszczu i zapadłą zmrok… prawdziwie filmowo. Niestety ja tego oczywiście nie nagrałem.

    Do hostelu dotarliśmy około 21 i zanim się rozpakowaliśmy była już 22. Musiałem jeszcze odrobinę doczyścić ręce, bo te zafarbowały od mokrych skórzanych rękawic na czarno… a to nie było takie proste, bo zajęło mi to kolejnych kilka dni.

    Dzień 2 – Znowu deszcz, ale też upał i turbo drzemki

    Drugi dzień to planowany rekord doby jazdy na motocyklu. Plan zakładał około 480 km z Warszawy przez Płońsk, Iławę, Malbork do Łeby. Była to podobna droga, którą pokonałem w zeszłym roku jadąc do Białogóry. Pięknie położone warmińsko-mazurskie drogi pełne wiatraków i małych miasteczek. Nasza droga do Łeby tego dnia miała trzy etapy, które świetnie komponowały się z granicami województw.

    Deszcz, słońce i szaleni kierowcy

    Pierwszy etap to jazda w deszczu drogami krajowymi numer 7 i numer 10. Deszcz złapał nas zaraz po wyjeździe z Warszawy w Modlinie. Padało prawie do zjazdu z DK10 w okolicach wsi Zawidz (przypadek?). Podczas jazdy po drodze numer 10 nie brakowało szalonych kierowców, którzy wyprzedzali w niewielkiej odległości motocyklistów mimo padającego deszczu. Kompletny brak wyobraźni. Nie mogłem doczekać się, kiedy opuścimy drogę krajową i zjedziemy na ulubione „żółte drogi” wojewódzkie. Kiedy to nastapiło zaczęło nawet świecić słońce (!) i zrobiło się gorąco. Niestety nie wysuszyło mi tak szybko przemoczonych nie przemakalnych butów.

    Pierwszy postój od Modlina przypadł na stacji w Żurominie. To była okazja do podsuszenia, rękawic, butów i zdjęcia kamizelki, bo zrobiło się naprawdę cieplutko. Nie którzy też skorzystali z okazji do podładowania baterii podczas turbodrzemki.

    Chwilę później przejechaliśmy granicę kolejnego województwa.

    Droga z wiatrakami i taksówkarze-piraci

    Drugi etap naszej trasy to jazda po drogach województwa Warmińsko-Mazurskiego przez Lidzbark, Lubawę i Iławę. Piękne drogi mało uczęszczane, ale świetnie położone i pełne genialnych zakrętów. Krajobraz usiany elektrowniami wiatrowymi i lasami.

    Minęliśmy Lidzbark i fantastyczną drogą wśród pól zmierzaliśmy do Lubawy. Tutaj zorientowałem się moje plany na tankowania muszę zmienić. Planowałem uzupełnienie paliwa w Warszawie, żeby dojechać do Malborka, ale już tutaj pojawiła się potrzeba tankowania.

    Wyjazd na Bike Week Łeba 2022 - Tankowanie z siódemkami

    Niestety i na tym etapie zdarzył nam się incydent z kierowcą taksówki z Iławy. Wymusił skubaniec pierwszeństwo na Andrzeju i ten otarł się kołem o taksówkę. Całe szczęście nic się nie stało i mogliśmy jechać dalej w kierunku Malborka. Mimo tego incydentu Iława zrobił na nas bardzo przyjemne wrażenie miejsca, które moglibyśmy odwiedzić.

    Z Malborka w kierunku Łeby

    Ostatni etap tego dnia to przejechanie przez Malbork i rundka wokół zamku i wyruszenie przez Kościerzynę w kierunku Łeby. Zaczęły dopadać nas lekkie kryzysy, przez temperaturę i kilometry, które przejechaliśmy. Drogi nadal były rewelacyjne, ale już mniej urokliwe niż te na Warmii.

    Po przekroczeniu Wisły w okolicach Bałdowa kierowaliśmy w stronę Swarożyna, w którym mieliśmy zjechać z DK22 w kierunku Godziszewa, a następnie Skaryszewa, gdzie zrobiliśmy sobie kolejną przerwę na pożywienie przed ostatnim etapem drogi.

    Wyjazd na Bike week Łeba 2022 - Skaryszew

    W Kościerzynie jednak musieliśmy znaleźć miejsce na kolejną turbodrzemkę i można było jechać dalej na północ drogą 214.

    Wyjazd na Bike week Łeba 2022 - Kościerzyna

    Przejechaliśmy przez Lębork i worek z motocyklistami się rozwiązał. Od strony Łeby jechały tłumy motocyklistów, którzy wracali z popołudniowej parady. Ten odcinek to już walka ze zmęczeniem i pojawił mi się ból w kolanach od siedzącej jak na krześle pozycji. Do Łeby dojechaliśmy późnym popołudniem tuż przed godziną 20. Rozpakowaliśmy się i poszliśmy na plaże zjeść kolację.

    To była mega długa droga, która rekordem miała pozostać jeszcze dwa dni. 480 kilometrów, które przejechaliśmy w 12 godzin, bez pośpiechu i spokojnie.

    Dzień 3 – Plażing, parada motocyklowa na Bike Week Łeba i czarne chmury

    Jedyny wolny od dalekich przejazdów motocyklowych dzień podczas tego wyjazdu. Wybraliśmy się na plażę, żeby zasmakować parawaningu. Kilka godzin na plaży pośród tłumu ludzi, którzy grodzą dostęp do morza niczym Amerykanie granicy przed Meksykanami. Kompletny non sens, który już dawno zatracił swoją pierwotną ideę ochrony przed wiatrem. Plaża mimo parawanów i gigantycznych tłumów to jednak miejsce, gdzie można chłonąć klimat morza.

    Z plaży udaliśmy się na teren zlotu motocyklowego Bike Week Łeba. Jednak z racji, że był to ostatni dzień zlotu motocykli było już niewiele, a uczestnicy nie byli w okolicach południa w najwyższej formie. Poszliśmy na obiad, żeby jeszcze wyrobić się przed popołudniową paradą motocyklową.

    Na samą paradę finałową podczas Bike Week Łeba 2022 wybraliśmy się tylko motocyklami. Hałas jaki generowali inni uczestnicy, zwłaszcza ci, co robili łutututu skutecznie odstraszył Mrówy przed udziałem w tym wydarzeniu. Parada ulicami Łeby to ciekawe doświadczenie. Mnóstwo motocykli, jeszcze więcej gapiów-turystów. Mam jednak opinie, że nie było to warte drogi, jaką musieliśmy pokonać następnego dnia. A i jeszcze sobowtór Jacka Sparowa wypadła z bagażnika… nie nagrało się.

    Po paradzie wybraliśmy się jeszcze na kolację na plażę, a znaleźli się też i tacy, co wybrali się na wieczorne morsowanie pływanie w morzu. Zachód słońca nad morzem robi jednak największe wrażenie. Prawie tak duże jak czarna chmura, która zmierzała od strony Trójmiasta. Okazało się, że z takiej chmury… deszczu ani burzy nie było.

    Dzień 4 – Najdłuższy dzień motocyklowy

    To był zdecydowanie najdłuższy dzień na motocyklu w historii mojej jazdy. 14,5h drogi i 680 km. To mój osobisty rekord dobowy, którego nie planuję powtarzać ani poprawiać, ale wiecie jak to jest z planami. Najkrótsza droga z Łeby do Lublina, która pomijała autostrady i drogi ekspresowe wiodła przez Lębork, Kościerzynę, Grudziądz, Brodnicę, Płońsk, Sochaczew, Kozienice i Puławy. Droga dała w kość, ale i mnóstwo satysfakcji.

    Wyjazd z Łeby, pomoc motocyklistom i walka ze snem

    Zanim jednak wyjazd z Łeby to jeszcze szybkie śniadanie na pustej plaży. Musieliśmy naładować baterie przed długą drogą to i patrzenie na morze w tym pomogło. W drogę wyruszyliśmy o 8:30, czyli mniej więcej zgodnie z planem.

    Już od wyjazdu z Łeby musieliśmy się zmagać z wysoką temperaturą i słońcem, które było mocno rozproszone przez chmury i bardzo raziło. Chcieliśmy też zatankować na wylocie z Łeby, ale stacja była bardzo oblegana przez motocyklistów, więc wybraliśmy następną stację. Tutaj spotkaliśmy chłopaków ze Śremu na dwóch Kawasaki, zanim zebraliśmy się do drogi musieliśmy pomóc im w odpalenie jednego z motocykli. Ruszył dopiero po podłączeniu kabli rozruchowych do samochodu. Mam nadzieję, że dojechali cało do domu.

    Nasza dalsza jazda stała pod znakiem usypiania. Podejrzewam, że rozproszone światło powodowało ciągłe przymrużenie oczu i to przechodziło w senność. Droga jednak była świetna i jechało się całkiem sprawnie. Tuż za Kościerzyną kolejny postój na kawę. Po 40 minutowej przerwie ruszyliśmy w stronę Grudziądza. Przed Grudziądzem dogoniła nas grupa motocyklowa, która liczyła kilkanaście motocykli.

    Bike week Łeba 2022

    Turbodrzemka i zamek krzyżacki

    Przejazd przez Grudziądz poszedł bardzo sprawnie. Puste miasto w dzień wolny to dobra okazja do szybkiego przejechania. Wybraliśmy drogę 534 w kierunku Radzynia Chełmińskiego. Pięknie położona droga z bardzo małym ruchem. Ja się trochę rozbudziłem i jechało się na tym odcinku całkiem sprawnie. W Radzyniu przy wyjeździe z zakrętu wyłaniają się ruiny zamku krzyżackiego znanego z Pana Samochodzika i Templariuszy. Zatrzymaliśmy się na wylocie z Radzynia, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie daliśmy chwilę odpocząć oczom i byliśmy gotowi do dalszej długiej jazdy.

    Teraz kierunek Brodnica. Za Brodnicą zanim zmienimy województwo… przerwa na turbodrzemkę. Następnie ruszyliśmy w kierunku Rypina trasą numer 560 na Sierpc. Tu jednak walory estetyczne niestety siadły i skupialiśmy się na sprawnej jeździe. Tuż przed Sierpcem zmieniliśmy województwo na mazowieckie.

    Droga krajowa i ucieczka przed chmurą

    W Sierpcu wjechaliśmy na drogę krajową oznaczoną numerem 10 i skończyło się jeżdżenie na pusto. Ruch był zdecydowanie większy, ale nie było wielkiego dramatu. Niestety zmęczenie zaczęło wchodzić nam za mocno. Kolejny postój na kawę oraz tankowanie zaraz za Drobinem. Tu na niebie pojawiła się ciemna chmura z której słychać było pojedyncze grzmoty. Miałem nadzieję, że uda nam się ją ominąć.

    Drogą numer 10 dojechaliśmy aż do Płońska, gdzie skręciliśmy na południe w kierunku mostu na Wiśle w Wyszogrodzie. Niestety znowu posłuchałem się nawigacji map google’a zamiast własnej intuicji i zamiast trzymać się drogi numer 50 skręciliśmy w lewo na 570, co zmusiło nas do nadłożenia drogi. kolejne 5 dodatkowych kilometrów…

    Przejechaliśmy przez Wisłę i alej w kierunku Sochaczewa, gdzie musiałem zatankować, bo w baku pojawiał się lekka Sahara.

    Ostatni odcinek… wszystko jest czarnym psem

    Ostatni odcinek drogi to już walka ze zmęczeniem i wielkim ruchem na DK50. Odcinek od Sochaczewa do Wiskitek to jeden wielki sznur samochodów i ciężarówek. Rozluźniło się dopiero po ich zjeździe na A2. Do samego Grójca droga była szeroka, bo to forma drogi ekspresowej bez podwyższenia jej kategorii… wiecie dwa pasy i generalnie inni kierowcy cisnęli. Zaczęło się ściemniać, co w połączeniu ze zmęczeniem znacznie utrudniało jazdę. Całe szczęście ruch nie był tak duży.

    Zatrzymaliśmy się na stacji, żeby rozprostować nogi i chwilę odpocząć, a zaraz za postojem kolejny psikus nawigacji… pokierowała nas przez Rososz, a tam w pewnym momencie skończył się asfalt… Zaoszczędziliśmy kilometry, ale nie wiem czy skróciło to czas naszej drogi.

    Bike week Łeba 2022

    Wyjechaliśmy w Potyczu, gdzie wjechaliśmy na drogę krajową numer 79 w kierunku Kozienic. To już kawałek po którym jechaliśmy całkowitej ciemności, a każdy cień układał się w czarnego psa, jelenia czy innego renifera. Dzięki temu do zmęczenia, doszedł jeszcze stres, że coś stoi na drodze. W takich warunkach nie da się czerpać przyjemności z jazdy.

    Szczerze mówiąc odcinka od Kozieniec do domu nie bardzo pamiętam. Jechaliśmy drogą, którą dobrze znamy i jechaliśmy trochę na autopilocie. Ruchu już prawie nie było tak jak i widoków. Trasę od Puław przez Bogucin do Niemiec pokonałem na resztkach energii, a przed samymi Niemcami zaczęło… padać a jakże.

    Podsumowanie wyjazdu na Bike Week Łeba 2022

    Wyjazd na Bike Week Łeba był bardzo udany, ale nie wiem czy powtórzę to w przyszłości. Na pewno nie w takiej samej formie.

    Podczas całego wyjazdu przejechałem ponad 1400 km w cztery dni z czego trzy dni to jazda w trasie. Z Pogodą mogliśmy trafić lepiej, ale nie możemy narzekać. Mało w tej trasie układało się jak należy, ale całe szczęście uchowaliśmy sie przed awariami i innymi przykrościami. Jedyne z czym musieliśmy się mierzyć to zmęczenie i trochę deszczu.

    Dwa rekordy dobowe w jeździe na motocyklu, ale ten drugi to była przesada. Wniosek z tego wyjazdy mam taki, że 500 km na 125 to jest absolutny max jaki można z przyjemnością pokonać. Większy dystans to już zbyt duży poziom stresu i zmęczenia.

    Mój motocykl spisał się w tej trasie kapitalnie. Po zamontowaniu SissyBara, który robił za bagażnik, a bagaż za oparcie okazał się niesamowicie wygodny. Podczas trasy niczego mu nie brakowało. Uniknął też jakichkolwiek usterek i przygód, które przy takim dystansie są spodziewane.


    Patronite

    Przypominam, że W drodze będzie się rozwijać szybciej i ciekawiej jak zdobędę patronów. Będę Wam wdzięczny za dołączenie do projektu. Odwdzięczę się fotograficznie docierając do Was motocyklem bez GPS, oczywiście.


  • Powrót do domu

    Powrót do domu

    Akcja powrót po obiedzie, takim wczesnym obiedzie. W dzień wyjazdu zerwał się bardzo silny wiatr. Wiatr w jakim do tej pory nigdy nie jechałem, a doprowadził mnie do kliku zmian w moim motocyklowym outficie i potężnie mnie wymęczył.

    Trasa najkrótsza z możliwych Wielką Pętlą Bieszczadzką w dół w kierunku Cisnej, gdzie Andrzej ruszył na swoją włoską przygodę i Leska. Już tutaj wiało, ale prawdziwa walka z wiatrem miała się zacząć na wysokości Sanoka. W otwartym terenie na sanockiej obwodnicy kilka razy mało mnie nie zwiało z motocykla. Cieszyłem się z tego, że Keeway jest ciężkim motocyklem, bo pewnie na czymś lżejszym leżałbym kilka razy na ziemi.

    Po wjechaniu na drogę 835 wiatr trochę zelżał, ale nadal czuć było mocne podmuchy, które powodowały napięcie wszystkich mięśni, żeby się utrzymać na motocyklu. Tradycyjna przerwa w Dynowie, była bardzo krótka, bo chcieliśmy jak najszybciej dojechać do domu, bo walka z tym wiatrem nie zapowiadała szybkiej drogi.

    Odpoczynek miałem również na wahadełkach do samego Przeworska, co kilka minut sie zatrzymywaliśmy na kilka minut.

    Po zmianie województwa wiatr lekko zelżał, a powoli zachodzące słońce robiło efekt wow i twarz znowu sie cieszyła. Wiatr tak chłodził, ze musiałęm przy 20 stopniach jechać w bluzie, kurtce motocyklowej i puchowej kamizelce i dwóch parach rękawiczek.

    Do tego wszystkiego tuż przed lublinem zaczeło… padać. To taka tradycja powrotu z Bieszczad, że pod Lublinem zaczyna padać.


  • Bieszczady – Wrzesień 2021

    Bieszczady – Wrzesień 2021

    Trzeci motocyklowy wyjazd w Bieszczady, żeby zobaczyć Bieszczady jesienią. Tym razem trochę inaczej niż poprzednio, bo drogę w Bieszczady pokonałem samotnie. Tradycyjnie jednak powrót z małymi przygodami. Będąc w Bieszczadach przeszliśmy szlak przez Połoninę Wetlińską i Bukowe Berdo. Odkryte Izdebki weszły już do zestawienia najpiękniejszych dróg, jakie widziałem.

    Droga w Bieszczady jesienią

    W drogę w Bieszczady, tym razem pojechałem sam. Jako najwolniejszy w całej ekipie na wyjazd wyjechałem około południa, a reszta ekipy miła jechać szybszą trasą DK19 i S19. Mieliśmy się spotkać zaraz za Sanokiem i razem przekroczyć bramę Bieszczad w Huzelach. Jak się okazało… szybsza droga nie byłą jeszcze szybsza (bo strategiczne fragmenty tej trasy dopiero miały być oddawane) niż trasa, którą ja wybrałem.

    Zaplanowałem jazdę trasą DW835 do Biłgoraja, później przez Leżajsk i Łańcut przez Izdebki do Sanoka. Trasa przepiękna, ale wiodła momentami drogami, które są bardzo lokalne. Wąskie ścieżki, mocno zniszczone nawierzchnie, ale warto było dojechać do Izdebek. Niesamowicie pokręcona droga, którą przejechałem 2-3 razy w tą i z powrotem. Trzeba było jednak zmierzać dalej w kierunku Sanoka na miejsce spotkania z resztą załogi.

    Kiedy dojechałem do miejsca spotkania okazało się, że mają opóźnienie ruszyłem w kierunku Krywego, gdzie mieliśmy nocleg. Samotna jazda przez Wielką Pętlę Bieszczadzką to było niesamowite doświadczenie. Uwielbiam tą drogę i mógłbym nią dojeżdżać do pracy.

    Do Krywego dotarłem po prawie 8 godzinach jazdy. Szybki przepak i w drogę do Wetliny na późny obiad w niezawodnym Starym Siole. To było nowe miejsce spotkania.

    Połonina Wetlińska

    Pierwszego dnia pobytu zjedliśmy śniadanie w Starym Siole i ruszyliśmy do Brzegów Górnych, gdzie zaczyna się szlak przez Połoninę. Podejście okazało się po raz kolejny dość ciężkie, było ciepło, a trudno było złapać oddech, bo forma nie byłą najwyższa. Po godzinie i 30 minutach dotarliśmy na górę.

    Pięknym szlakiem w kierunku Osadzkiego Wierchu, to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziałem. Mijaliśmy wielu turystów, którzy siedzieli i po prostu patrzyli się na widok. Bardzo to budujące, że ludzie nadal to robią, a nie tylko lecą na zapalenie płuc od punktu A do B.

    Dalej przez Osadzki Wierch w kierunku Przełęczy Orłowicza. Stojąc na szczycie Osadzkiego Wierchu i patrząc na zachód można zobaczyć najbardziej bieszczadzki widok. Tak właśnie widzę Bieszczady jak je sobie wyobrażam. Kiedy doszliśmy na Przełęcz część ekipy poszła jeszcze na Smerek, a ja zostałem, żeby złapać oddech i odpocząć w pięknym miejscu.

    Zejście do Wetliny według drogowskazu zajmuje 2 godziny. My po 45 minutach byliśmy już na Manhatanie, a wcale nie zbiegaliśmy, bo niby po co mielibyśmy?

    Bukowe Berdo

    Trzeci dzień wyjazdu i drugi w Bieszczadach to wyjście na, które czekaliśmy 12 lat. Bukowe Berdo z Widełek do Ustrzyk Górnych. Ponad 20 kilometrów 1071, przewyższeń i piękne widoki. Ruszyliśmy z Krywego przez Wetlinę do Widełek, gdzie zostawiliśmy Keeway’a i pojechałem z Andrzejem odstawić samochód do Ustrzyk Górnych.

    Z Ustrzyk do Widełek dotarłem jako pasażer motocykla… to nie jest moje ulubione doświadczenie. Jechać na motocyklu i nie mieć wpływu na to, co się dzieje jest wysoce niekomfortowe. Okazyjnie mogę tego doświadczyć, ale bycie plecakiem to zdecydowanie nie dla mnie.

    Wchodząc trasą z Widełek idzie się przez większość czasu przez las. Wędrowanie przez las nie przysparza widoków, ale zawsze w Bieszczadach na jego końcu można spodziewać się czegoś, co zapiera dech. Warto się przemęczyć, bo po dojściu na Bukowe można zobaczyć tak piękny widok, że rekompensuje wszystko. Bieszczady jesienią prezentują się tu najlepiej. Po wejściu na Bukowe okazało się, że jest… bardzo zatłoczone. Byłem tam trzeci raz i jeszcze nigdy nie widziałem tylu turystów, różnej maści.

    Później schodami (!) w dół przez Przełęcz GOPRowską i podejście również pod schodach pod Tarnicę. Niestety to nie było bieszczadzkie doświadczenie. Pełno „turystów” pod wpływem alkoholu, głośnych i nie pasujących do klimatu. Szybko opuściliśmy Przełęcz Krygowskiego i udaliśmy się czerwonym szlakiem w kierunku Ustrzyk. Droga w dół był sporym obciążeniem dla kolan i po 6 godzinnym marszu dopadło nas znużenie.

    Ostatecznie po 7 godzinach i 15 minutach dotarliśmy do Ustrzyk Górnych. Musieliśmy jeszcze samochodem dotrzeć do Widełek po motocykle i mogliśmy ruszać na zasłużony „wegański” półmisek jagnięcy.

    Droga do Domu

    Droga powrotna przez Pętlę Bieszczadzką, Huzele, Sanok, Mrzygłód w kierunku Izdebek. Później przez Dynów, Łańcut i Leżajsk i Biłgoraj do domu. Wszystko szło pięknie do ostatnich kilometrów. W Lublinie jak zwykle złapał nas deszcz, a na 10 kilometrów przed domem okazało się, że śruba mocująca tylną zębatkę się ułamała i musiałem zrobić małą prowizorkę.

    Bieszczady jesienią

    Bieszczady jesienią są dla mnie najpiękniejsze. Tyle razy podróżowałem w Bieszczady i jeszcze nigdy nie zahaczyłem o Izdebki. Nie wiem jak to było możliwe. Samotna jazda to ciekawe doświadczenie, ale lepiej się jedzie w większej grupie. Myślę, że podróżowanie w grupie ma więcej klimatu.

    Mnóstwo kolorów w górach, piękna pogoda i te niesamowite trasy. Był to czwarty nasz tegoroczny wyjazd w Bieszczady, ale to nie było nasze ostatnie słowo. Bardzo bieszczadzki rok!


  • Bieszczady – Marzec 2021

    Bieszczady – Marzec 2021

    Po zakończeniu kwarantanny covidowej postanowiliśmy zobaczyć Bieszczady w marcu, musieliśmy zmienić otoczenie. Wybór był prosty i jeden. Wetlina. Zamiast zaklinać wiosnę i jechać jej szukać pojechaliśmy znaleźć śnieg. No dobra, nie taki był cel, ale taki był skutek. Okazało się, że mimo wysokiej temperatury około 11 stopni, jest jeszcze go pełno. Nie zraziło nas to do wyjścia na szlak.

    Droga

    Korciło mnie, żeby w Bieszczady na motocyklu ruszyć już w marcu, ale rozsądek wygrał. Całe szczęście. Śnieg i krótki dzień nie sprzyjały jeździe na dwóch kołach. W drogę wyruszyliśmy autem. Mój pierwszy wyjazd w taką trasę jako pasażer od… 15 lat. Bardzo odświeżające doświadczenie. Mogłem się skupić na podziwianiu widoków za oknem.

    Trasa z Lublina jest w jednej wielkiej budowie aż do Rzeszowa. Trwa budowa S19. Postępy od poprzedniego wyjazdu znaczne i widać na horyzoncie koniec jazdy po rozkopanych fragmentach. Od Rzeszowa jazda po wąskich drogach, ale czuć już klimat Bieszczad. Ruch znacznie mniejszy niż na odcinku do Rzeszowa.

    Kiedy już minie się Sanok i dojedzie do Leska zaczyna się miejsce, która ładuje baterie życiowe. Dla mnie takim miejscem początkowym jest most na Sanie w Lesku. Tam jest ta magiczna granica Bieszczad. Przejeżdżając przez ten most zmienia się krajobraz na bardziej górski, mija się innych ludzi, inne domy. Automatycznie wszystko staje się jakieś… wolniejsze, bardziej dzikie.

    Miejsce, gdzie ładuje się baterie życiowe

    Pierwsze kroki skierowaliśmy do Brzegów Górnych. Posłuchać szumu Dwernika, ale przede wszystkim podziwiać widoki na Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej z widokiem na Połoninę Caryńską. Kilka chwil gapienia się na góry i pojechaliśmy szukać jakiegoś posiłku na wynos w okolicach Wetliny.

    Wetlina z widokiem na Połoninę Wetlińską w zachodzącym słońcu to jeden z najpiękniejszych widoków na Świecie. Nastraja spokojem. Śniadanie z tym samym widokiem w słońcu i cieple… aż się nie chce wstawać z krzesła. Jednak nie po to jedzie się w góry.

    Forma po Covidzie i odrobina rozsądku podpowiadała krótką wyprawę na Przełęcz Orłowicza. To była dobra podpowiedź. Podczas wdrapywania się pod górę, ciężko było złapać i wyrównać oddech. Takie wędrowanie przez las, kiedy temperatura jest jak na marzec wysoka i świeci piękne słońce to sama przyjemność. Im bliżej jednak wyjścia z lasu zaczęło się robić chłodniej i coraz bardziej wiało. To była tylko zapowiedź tego co działo się górze.

    Na Połoninie zawsze wieje, ale takiego wiatru nie pamiętam. Ciężko było ustać na nogach, nie mówiąc o swobodnym chodzeniu. Dlatego szybko zeszliśmy z powrotem do linii lasu. Droga w dół zajęła jak zwykle mniej czasu, ale przez część szlaku trzeba się było ześlizgiwać, a nie schodzić.

    Zmiana pogody, czyli Bieszczady w marcu

    Poranek w niedzielę miał być śnieżny, ale to co zastało nas za oknem było kompletnym zaskoczeniem. Na samochodzie warstwa 20cm śniegu, wszystko w okolicy przestało być wiosenne, a było białe! Najpiękniejszy atak zimy jaki można było sobie wyobrazić pod koniec marca. Przeszliśmy jeszcze przez Wetlinę pod kultową Bazę Ludzi z Mgły i trzeba było opuścić góry. Aż do maja…


    Jak zawsze przypomnę Wam o moim Patronite, który pozwoli na rozwój bloga, kanału na YouTube i pasji do podróżowania. Zajrzyjcie też na Instagram i na kanał na YouTube, który mam nadzieje szybko się zapełni.


  • W Drodze #2 – Mikro zlot Superlight

    W Drodze #2 – Mikro zlot Superlight

    W drugą trasę w ramach projektu W Drodze ruszyłem na małym spontanie. Zaczęło się od tego, że na Instagramie przeglądając zdjęcia z hasztagiem #keewaysuperlight trafiłem na konto Jana (@bodega_runner), który biega, jeździ właśnie na takim Keeway’u prowadzi podcast o winie, a później okazało się, że mamy wspólną znajomą.

    Kilka raz wymienialiśmy się spostrzeżeniami, co do ulepszania naszych motocykli, a w końcu pojawił się pomysł, żeby się spotkać na trasie, zorganizować mikro zlot Superlight i chwilę pogadać w realu. Korzystając z pierwszych ciepłych dni w lutym umówiliśmy się w połowie drogi między Lublinem a Warszawą… padło na Dęblin.

    Trasa

    Trasa nadal unikając jak się da dróg krajowych i używania nawigacji. Zaplanowałem trasę w aplikacji Rever i wystarczyło ruszyć w drogę.

    Jawidz – Dęblin – Nieznane mi rejony Lubelszczyzny

    Pierwsza część drogi z Jawidza do Krasienina wiodła przez DW 828. Tak rozgrzewka przed resztą drogi. W Krasieninie skręciłem na DW 809, dla mnie całkiem nowe szlaki przez Samoklęski i Kamionkę. Bardzo ładnie położona trasa z małym natężeniem ruchu. Czysty relaks. Dalej przez Rudki i Michów. W Michowie opuściłem DW 809 na rzecz drogi powiatowej. Chwila postoju przy elektrowni wiatrowej.

    Ruch zrobił się jeszcze mniejszy, bo nie wiem czy minąłem jakikolwiek samochód, aż do Baranowa. Gdzie lekko straciłem orientację w szlaku, ale szybko odnalazłem właściwą drogę dzięki mapie na tablicy na centralnym placu wsi. Ruszyłem dalej w stronę Skrudek, gdzie wjechałem na dawną DK 17. Ruchu tutaj nie było wcale, a droga równa bez wybojów, uskoków, żwiru i żadnych przeszkód.

    Droga - W Drodze #2 - Motocyklem do Dęblina - mikro zlot Superlight

    Niestety sielanka skończyła się w Moszczance, gdzie musiałem skręcić na Dęblin na DK 48. Ruch znacznie większy, dlatego komfort jazdy spadł znacznie. Całe szczęście było nie wiele ciężarówek. Do Dęblina dotarłem po równo dwóch godzinach.

    Mikro zlot Superlight

    W Dęblinie na stacji benzynowej spotkałem się z Janem, chwilę pogadaliśmy na parkingu, wymieniliśmy się pomysłami na kolejne tripy. Pogadaliśmy o naszych motocyklach, co jest w nich takiego ekscytującego, zrobiliśmy kilka zdjęcia. Niestety nasze spotkanie nie trwało zbyt długo, bo trzeba było wracać przed spadkiem temperatury.

    Dęblin – Jawidz – Szlak dawną drogą krajową

    W Drodze #2 - Dęblin - mikro zlot Superlight

    Tuż przed godziną 14 ruszyłem w drogę powrotną do domu. Przez Dęblin przejechaliśmy razem, Jan skręcił w kierunku Wisły, a ja znowu w kierunku Moszczanki. Ruch przy wyjeździe z miasta był znacznie większy niż godzinę wcześniej, ale zaraz za granicami miasta się rozładował. Droga powrotna dawaną krajówką była bardzo ciekawym doznaniem. Długie proste, ruchu nie było aż do Kurowa, bo minęła mnie tylko jedna ciężarówka. Równa i gładziutka trasa skończyła się kawałek przed Wygodą, gdzie musiałem przejechać na drugą stronę S17. Nawierzchnia tutaj nie była remontowana już od jakiegoś czasu i pamięta chwile jak była Drogą Krajową. Wąska, wyboista… nie wiem jak można nią było jeździć do Warszawy.

    W Kurowie wjechałem na DW 874. Jadąc przez te wszystkie miejscowości, które mijało się dawniej jeżdżąc do stolicy zobaczyłem, że tam się nic przez ostatnie lata nie zmieniło. Za Garbowem skręciłem w kierunku Niemiec na drogę DW 828. Na tym etapie już zrobiło się chłodniej i chciałem szybciej dojechać do domu.

    W Niemcach natknąłem… na korek. Godzina 15 to w tym miejscu równoznaczne z korkiem. Skręciłem w kierunku Lublina, żeby ominąć zator. Zrobiłem jeszcze małą pętle po Niemcach i skierowałem się do domu.

    Podsumowanie

    Pierwsza tak długa trasa. Było genialnie. Mimo, że to było koniec lutego to było 10 stopni na plusie i świeciło słońce. Bardzo przyjemna jazda. Jedynie momentami przez las było odczuwać jeszcze chłód i wtedy asfalt był mokry. Mój Superlight spisał się świetnie, choć wiem, że nie pokazał jeszcze pełni możliwości. Jak będzie cieplej na pewno będzie nam się jeszcze lepiej jechało. Spotkałem na trasie tylko dwóch motocyklistów… aż dziwne, że tak mało osób skorzystało z pięknej pogody.

    Kolejny raz wychodzi, że spontaniczne wyjazdy układają się świetnie. Ponownie udało mi się przejechać trasę bez korzystania z nawigacji, co nadaje trasie analogowy wymiar. A to było od początku założeniem #W Drodze. Mikro zlot Superlight to był świetny pomysł. Doskonała okazja do poznania więcej użytkowników Superlightów.

    W sumie w czasie 3h37′ przejechałem 190 km. Średnia prędkość to 50 km/h, Vmax to 91 km/h, a przelotowa około 75 km/h.


    Patronite

    Przypominam, że W Drodze będzie się rozwijać też dzięki Patronite. Jeśli chcecie pomóc w rozwoju tego projektu dołączcie tam do mnie. Lekko zmodyfikowałem progi od ostatniej trasy na bardziej ciekawe dla Patronów i dla mnie w sumie też. Pomóżcie zaplanować i zrealizować następne trasy.


  • W Drodze #1 – Motocyklem bez GPS – Mój pierwszy trip

    W Drodze #1 – Motocyklem bez GPS – Mój pierwszy trip

    No i ruszyło! Pierwszy raz w drodze. Nie mogę napisać, że to wielka podróż czy wyprawa. Pierwszy wyjazd dalej niż przysłowiowe „wokół komina”. Analogowe podróżowanie motocyklem bez GPS, na analogowym motocyklu. Bardzo mi się taka wersja wyprawy spodobała.

    Pierwsze W drodze podzieliłem na dwa dni. W sobotę w jedną stronę, a w niedzielę powrót do domu. Wszystko przez słabe oświetlenie w Keeway’u. Przednia lampa nie daje tyle światła, żeby po zmroku czuć się pewnie, bo widać nie wiele.

    Motocyklem bez GPS - Trasa W Drodze #1

    Dzień 1 – Motocyklem bez GPS

    W sobotę, kiedy pogoda miała być lepsza zaplanowana trasa była prawie dwukrotnie dłuższa niż na następnego dnia. Wyruszyłem z domu do Lublina, gdzie przegrupowaliśmy się z Mrówami. Z parkingu Skende zaczął się najdłuższa część tripu w kierunku Krupca. Nie była to droga najkrótszą trasą, ani najlepsza. Wybrałem lekko okrężną drogę ponieważ mijała ona drogi krajowe i ekspresowe. Wszystko dlatego, że brak mi doświadczenia motocyklowego, a przy okazji motocykl 125ccm nie koniecznie się sprawdzi na trasach kategorii „S”.

    W sobotę dnia słonecznie, lekko wiało i było jak na początek grudnia całkiem ciepło. Jadąc na motocyklu to ciepło jednak nie było tak odczuwalne. Niestety pogoda zrobiła też małego psikusa… asfalt prawie przez całą trasę był kompletnie mokry, a to w połączeniu z nie najwyższej jakości oponą wymuszało jeszcze większą ostrożność.

    Etap 1 – Kierunek Lublin

    Pierwszy fragment trasy z domu do Lublina, który mam objeżdżony samochodem już od kilku lat na motocyklu wcale nie był trudniejszy. Wąska, kręta droga prowadząca przez 7 wsi aż do Lublina. Bardzo lubię tamtędy jeździć, a na motocyklu jest to jeszcze przyjemniejsza trasa. 20 kilometrów pustej krętej drogi

    Etap 2 – Powrót do Jawidza

    Moja trasa wiodła z Jawidza do Lublina, powrotem przez Jawidz, Spiczyn, Milejów, Trawniki do Krupca. Na całej długości trasy miałem trzy miejsca, które podwyższały tętno. Pierwsze to wjechanie na al. Spółdzielczości Pracy i skręcenie w lewo na światłach (!). Presji nie było do momentu ustawienia się za mną samochodu. Wszystko poszło całkiem sprawnie, bez stresu i przygód. Droga powrotna w okolice domu.

    Etap 3 – Droga do Milejowa

    Następnie w stronę Spiczyna drogą numer 829 długa prosta na otwartej przestrzeni… wywiało mnie konkretnie. Za Kijanami obrałem kierunek Łęczna. Całkiem przyjemny odcinek do jazdy, mały ruch, piękne słońce pozostawało tylko delektować się jazdą. Po około 5 kilometrach skręcałem na Ciechanki, żeby uniknąć wjazdu (w lewo!) na drogę krajową i przejazdu przez Łęczną. Musiałem jednak przeciąć DK82, ten stresujący moment okazał się, nie tak stresujący. Stanąłem na stopie, rozejrzałem się i… ogień!

    Teraz wróciłem na drogę wojewódzką 829. To całkiem nowe rejony dla mnie. Nigdy nie zapuściłem się na tą stronę powiatu. Wyremontowana droga, równa nawierzchnia, choć mokra czułem się bardzo pewnie. Moja pierwsza wizyta, choć przejazdem w Milejowie wiązała się z przyciąganiem uwagi… jakiś debil na motocyklu w grudniu i jeszcze się cieszy jak głupek. Każdy by się gapił.

    Po wyjeździe z Milejowa nawierzchnia trochę się zepsuła. Dojechałem do wsi Łysołaje, gdzie miałem skręcić w lewo na Pełczyn. Oczywiście przegapiłem skręt i musiałem zawrócić. Całe szczęście coś mi zaświtało od razu jak minąłem drogowskaz.

    Etap 4 – Kierunek Trawniki

    Pożegnałem się z drogą 829, równą nawierzchnią i małym ruchem. Do wsi Pełczyn jechałem w kolumnie 5 samochodów (skąd oni się tam wzięli to nie wiem). W Pełczynie miałem dokonać kolejnego skoku przez krajówkę, tym razem numer 12. I wiecie, co? Też nie było ruchu, więc przejechałem bez problemu.

    Przejechałem przez Trawniki, gdzie stałem na światłach (!) Całkiem przyjemne miejsce, gdzie było więcej samochodów niż przez całą dotychczasową trasę. Zaraz a Trawnikami kolejny postój, bo jechał pociąg z kontenerami z Chin. Oczywiście nie mogłem wrzucić biegu „N”, bo przecież to takie proste.

    Jadąc przez pola za Trwanikami miałbym pierwszego dzwona w mojej krótkiej przygodzie z motocyklem. Przed samym kołem wyskoczył mi koziołek z krzaków i wpadł w poślizg na wilgotnym asfalcie, całe szczęście poradził sobie i pobiegł przez pole. Zaraz przed Oleśnikami zatrzymałem się zrobić w końcu jakieś zdjęcia. Okolica pięknie położona, most kolejny genialnie się komponował. Wsiadłem na Keewaya i pojechałem dalej. Mijając Oleśniki, Dobryniów wypatrywałem ciągle skrętu na Borowicę, który był dopiero w Łopienniku Górnym, ale kto by o tym pamiętał jak przygotowuje sobie trasę, phi!

    Etap 5 – Bzite

    Najkrótszy, bo już na końcu trasy. Już miałem w głowie, żeby się zatrzymać, bo trochę ta uważna jazda mnie wyczerpała. Oprócz tego ciężko było jechać w trzech kurtkach. Dojechałem do Żulina, gdzie skręciłem w kierunku Bzite. Bardzo nie równa droga, może nie dziurawa, ale łaty robiły nie przyjemne trzęsienia. Zaraz za Bzite zaczął się równy asfalt, a finał drogi miałem już w zasięgu wzroku.

    W drodze #1 - Motocyklem bez GPSa - Żulin

    W sumie pierwszego dnia przejechałem 95 km. Bardzo przyjemna droga, ale dla mnie była wielkim wyzwaniem. Ze względu na niedostatki doświadczenia i świadomość lichego oświetlenia mojego Superlighta postanowiłem zostawić go na noc i wrócić samochodem.

    Dzień 2 – Pod wiatr

    Niedzielny poranek przywitał nas ochłodzeniem i dużo silniejszym wiatrem. Wiało na tyle mocno, że na poważnie rozważaliśmy rezygnację z drogi. Po chwili namysłu jednak padła decyzja, że jedziemy, bo nie wiadomo, kiedy będzie można sprawdzić motor do domu. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu, bo uczucie chłodu podczas jazdy zapowiadało się nie przeciętnie.

    Przed drogą powrotną jeszcze szybki wypad na stację benzynową zatankować i w drogę.

    W niedzielę w drogę powrotną ruszyłem po 13. Tym razem z asystą Kasi w samochodzie. Droga tą samą trasą, co dzień wcześniej z pominięciem odcinka do Lublina. Miałem więcej przyjemności z jazdy mimo, silnego wiatru i niższej temperatury. Przypuszczam, że miało to związek z tym, że asfalt, był suchy, a ja pewniej się czułem z asystą rodziny. Szkody tylko, że pochmurny dzień odebrał urok krajobrazom. Nie było tak kolorowo jak dzień wcześniej. Droga była raczej luźna, z małym ruchem. Nikt nie chciał wyjeżdżać na taki wiatr. 50 kilometrów minęło nie wiadomo kiedy.

    Podsumowanie, czyli jak nie kupować więcej badziewia

    Droga bardzo ciekawa. Analogowe podróżowanie bardzo mi się spodobało. Jazda motocyklem bez GPS tylko z notatkami i papierową mapą, którą na wszelki wypadek trzymałem w plecaku. Każdy kilometr drogi sprawiał wielką radość. W sumie przez weekend pokonałem 145 kilometrów.

    Wiosną i latem drogi będą na pewno moje! Zima jednak nie nadaje się na dłuższe trasy, chociaż… korci codziennie, żeby odpalić silnik.

    Chciałem całą drogę nagrać kamerką sportową, ale… to coś, co kupiłem nie poradziło sobie ze wysokimi światłami, ruchem i stabilizacją obrazu. Kompletna porażka! Wiem, że cena to nie wszystko, ale kamerka sportowa powinna sobie radzić z nagraniem ruchu, a ta niestety nie podołała. Nie chciałem Was obrażać tak podłym nagraniem, dlatego filmu z trasy nie opublikuje.

    Nie poddam się jednak i pojawi się w naszym ekwipunku jakaś porządna kamera.

    Przypominam, że W drodze będzie się rozwijać szybciej i ciekawiej jak zdobędę patronów. Będę Wam wdzięczny za dołączenie do projektu. Odwdzięczę się fotograficznie docierając do Was motocyklem bez GPS, oczywiście.


  • Od Zera do Tripu

    Od Zera do Tripu

    O co chodzi w ogóle z tym od Zera do Tripu? Jest to odpowiedź na stwierdzenie, że marzenia się spełnia, a nie ma. Marzenia o byciu w drodze.

    Dawno temu, kiedy ktoś wymyślił, że posiadając prawo jazdy kategorii „B” można prowadzić motocykl z silnikiem o pojemności do 125ccm w głowie zaświecił mi się pomysł zakupu takiego motocykla. W pierwszej fazie było to takie marzenie jednak bez konkretów. Bardziej patrzenie na motocykle, podziwianie ich.

    Pierwszym takim motocyklem, który z wielu powodów był na tapecie była Honda Shadow lub Yamaha Virago. Wyglądały (nadal wyglądają) świetnie, do tego dochodzi rodowód… wiadomo, że Japończyk to solidność, niezawodność. Temat jednak na tym ucichł, a ja nadal patrzyłem z podziwem na motocykle, zazdrościłem lekko ich posiadaczom.

    Nagle…

    …nadszedł wrzesień 2020. Wrzesień roku tak porąbanego, że każdy pomysł, nawet ten najbardziej szalony, nie wydaje się tak szalony jak mógłby. Wszystkie te lockdowny, kwarantanny, odwołane koncerty, zamykane lasy, problemy z organizowaniem wesel, meczy. No po prostu 2020.

    Wtedy powrócił pomysł zakupu motocykla, jednak tym razem sprawa trochę inaczej się toczy. Wybrałem motocykl, który jest w zasięgu finansowym, wygląda świetnie. Wszystko zaczęło się bardzo szybko krystalizować.

    Na koncie oszczędnościowym ustawiłem sobie cel, że w roku w którym skończę 40 lat będę mógł sobie kupić wymarzonego Junaka M12 Vintage.

    Od Zera do Tripu, czyli podróż dookoła Polski na motocyklu
    www.junak.com.pl

    Patronite od Zera do Tripu

    Potem pomyślałem, że to może być coś więcej niż tylko jazda do pracy czy sklepu. Przeskoczyła iskra w głowie, pojawił się pomysł, a jak był pomysł to trzeba go realizować i tak założyłem konta na Patronite.

    Założyłem sobie, że dzięki Patronom będę mógł wybrać się w podróż trochę dalszą niż kilka kilometrów. Podróż dookoła Polski unikając dróg ekspresowych, krajowych, a nawet bez nawigacji w telefonie, wtedy to będzie wyzwanie i wielka przygoda. Przygoda „Od Zera do Tripu”!

    Patroni w zamian za wsparcie mojego projektu otrzymają fotograficzne podziękowania. W zależności od kwoty jaką przeznaczą na wsparcie projektu będą to odbitki z mojego sklepu, sesję w ramach Chill & Love. Mecenasi projektu będą mieli miejsce na swoje reklamy i podziękowania.

    Relacje

    Wszystkie mniejsze tripy po drodze i przemyślenia związane z tą przygodą będę opisywał tu na blogu, ale nie tylko. Chciałbym też rozwinąć kanał na Youtube, gdzie postaram się przybliżyć miejsca do których jadę, co tam jest ciekawego i oczywiście moje wrażenia z wyprawy. Trochę takie dzienniki motocyklowo-podróżnicze.

    Będzie mi niesamowicie miło jeśli dołączycie do mnie na Patronite i w drodze do realizacji projektu „Od Zera do Tripu„.

    Wchodzicie w to?